„Poleciał paw…”, ale nie doleciał

W chińskiej poezji ludowej (czy też wśród przejawów jej imitacji) znajdujemy – rzadko występujący w literaturze chińskiej – długi wiersz epicki. Utwór ten zaczyna się od słów: „Poleciał paw na południowy wschód (孔雀東南飛 Kǒngquè dōngnán fēi)”. Jego długość jak i budowa wskazują na to, iż jest to utwór, który najprawdopodobniej został napisany, a nie tylko zapisany ze słuchu, przez piś­miennego poetę. Wskazuje na to przede wszystkim treść utworu: głów­nymi bo­haterami są bowiem urzędnik i jego żona, a nie rolnik czy rybak. Nie ma też pewności co do tego, czy napisany został w epoce Han () czy też ponad sto lat po jej upadku1.

Utwór ten pojawia się po raz pierwszy w antologii poezji pt. Nowe pieśni z Nefrytowego Tarasu (玉臺新詠 Yù tái xīn yǒng) po­wstałej w VI w. W antologii tej utworowi nadano tytuł Wiersz w starym stylu napisany dla żony Jiao Zhongqinga (古詩為焦仲卿妻作 Gǔshī wèi Jiāo Zhòngqīng qī zuò), ale obecnie tytułowany jest najczęściej swoim incipitem, czyli: Poleciał paw na południowy wschód (孔雀東南飛 Kǒngquè dōngnán fēi). Żyjący w XII wieku Guo Maoqian (郭茂倩) umieścił ten wiersz w skompilowanej przez siebie antologii pod znamiennym tytułem Zbiór pieśni z Biura Muzyki (樂府詩集 Yuèfǔ shījí), dlatego też utwór ten za­liczany bywa do poezji ludowej.

Wiersz oparty jest na wydarzeniach autentycznych – tak przynajmniej postuluje jego autor (lub autorzy), zamiesz­czając taką oto notę poprzedzającą cały wiersz:

Pod koniec panowania dynastii Han, Jiao Zhongqing, drobny urzędnik w prefekturze Lujiang, poślubił Lanzhi – pannę z rodziny Liu. Lanzhi została jednak przez matkę Zhongqinga odesłana do rodzinnego domu, gdzie przyrzekła sobie, że nie wyjdzie powtórnie za mąż. Rodzina zmusiła ją jednak do kolejnego zamążpójścia; Lanzhi rzuciła się więc do rzeki i utonęła. Kiedy wieść o tym doszła uszu Zhongqinga, powiesił się na drzewie pod domem. Ówcześni bardzo nad tym ubolewając, ułożyli ten wiersz.

漢末建安中,廬江府小吏焦 仲卿妻劉氏,為仲卿母所 遣,自誓不嫁。其家逼之, 乃沒水而死。仲卿聞之,亦 自縊于庭樹。時傷之,為詩 云爾。2

W starożytnych Chinach władza rodzicielska była niemal nieograniczona. Czasami nawet zdrowy rozsądek nie radził sobie z utrzymaniem jej w ryzach przyzwoitości. O tym to właśnie opowiada ten wiersz, który moglibyśmy w za­sadzie nazwać poema­tem homeryckim, gdyby nie fakt, że opisane w nim wy­darzenia są zwykłymi epizodami z życia prze­ciętnych ludzi, a nie heroicz­nymi czynami super bohaterów pokroju tytuło­wych postaci Giaura czy Konrada Wallenroda. Wrażenie jednak, jakie wywiera ten chiń­ski utwór na czy­telniku, przekracza, myślę, wszelkie katharsis, jakim obdzielają nas wy­mie­nio­ne utwory europejskich romantyków – Giaur i Wallenrod bowiem sami dokonują wyboru swego losu, a bohaterowie wiersza Poleciał paw… są skazani na swój los przez spo­łeczeństwo (które wyznacza im takie, a nie inne, normy społeczne) oraz przez wyż­szych rangą członków spo­łeczeństwa (rodziców, którzy dokonują za swe dzieci ta­kiej, a nie innej, decyzji).

Poemat zaczyna się od dystychu, który można by potrak­tować jako motto, choć tak naprawdę jest to przygnębiający morał, przedstawiony za pomocą niewinnej alegorii.

Poleciał paw na południowy wschód,
Po pięciu milach już zwątpił w swój trud.

孔雀東南飛 五里一徘徊

Zostawmy wyjaśnienie tej alegorii na później. Przyjrzyjmy się samemu utworowi.

„W trzynastym roku tkałam już jedwabi zwoje,
Gdy lat czternaście miałam, barwne szyłam stroje,
W piętnastym roku życia harf pojęłam tony,
W szesnastym
znałam PieśniHistorii strony.3
Lat siedemnaście mając, zostałam twą żoną,
Lecz rozpacz w sercu swoim cierpię niezmierzoną.
Ty, urzędnikiem będąc, musisz wszak codziennie
Swój obowiązek każdy wypełniać sumiennie;
Sama w pustej komnacie dzionek spędzam cały:
Trudno by oczy nasze często się widziały.
Gdy kogut pieniem swoim mnie budzi przy krośnie,
Znowu wiem, że tej nocy nie zasnę, nie pośnię.
W trzy dni pięć bel utkałam – a każdy wyzywa,
Że w pracy się opóźniam, że jestem leniwa.
Ale nie w tym rzecz przecież, że tkałam powoli,
Lecz w tym, że twą być żoną tak na duszy boli.
Ach, wymaganiom twoim nie potrafię sprostać,
Nie mam ja więc powodu, by w twym domu zostać;
Matce swej powiedz, jeśli coś doradzić mogę,
By mnie rychło w powrotną wyprawiła drogę4”.

Kiedy poznał urzędnik smutki swojej żony,
Wnet do matki się udał, mówiąc rozżalony:
„Ma pensja urzędnicza marna jest niestety.
Szczęśliwy z poślubienia jestem tej kobiety.
Na wspólnych dziś poduszkach śpimy oraz matach,
Więc nic nas nie rozłączy nawet i w zaświatach.
Trzy lata temu ledwie mieliśmy wesele,
Spędziliśmy ze sobą czasu nie tak wiele.
Dziewczyna to porządna, uczynna i miła,
Na złe czym traktowanie sobie zasłużyła?”

A matka wtedy na to synowi odpowie:
„Coś ci się chyba, synku, pomieszało w głowie.
Nie ma za grosz szacunku ona ni ogłady,
Sama, co chce, to robi – nie ma na nią rady.
Już bardzo dawno, synku, zawiodłam się na niej,
Jak śmiesz rozmawiać z matką i mieć własne zdanie!
Sąsiad obok ma córkę zacną, uzdolnioną;
Qin Luofu się nazywa, będzie twoją żoną.
Jej wdzięk niedościgniony na ziemi ni w niebie,
Już byłam o jej rękę upraszać dla ciebie.
Trzeba ją więc czym prędzej szykować do drogi,
Niech w naszym domu więcej nie postawi nogi5”.

Urzędnik na kolana upada przed matką,
I błaga, bijąc przed nią w dół czołem nierzadko:
„Jeśli się zdecydujesz na jej wyrzucenie,
To ja się nigdy więcej w życiu nie ożenię”.
A matka, skoro słyszy, co syn mówi do niej,
Jak pięścią nie uderzy, gniewem nie zapłonie:
„Powiedz, czy ty się chłopcze niczego nie boisz,
Jakimże ty to prawem murem za nią stoisz?
Ciepłych uczuć nie żywię do tej pstrej gosposi.
Błaganiom nie ulegnę. Niech się stąd wynosi!”

Urzędnik wtedy na to nie rzekł ani słowa.
Z żoną wnet go niełatwa czekała rozmowa.
Wchodzi tak więc do domu i powiada do niej,
A głos mu drży niepewny, pot mu rosi skronie:
„To nie ja cię wypędzać pragnę dzisiaj, miła,
Lecz matka żąda, abyś dom ten opuściła.
Wróć do rodziców swoich, tam przeczekaj burzę,
Ja spraw załatwić kilka muszę w prefekturze,
Ale wszystkie je szybko załatwić dam radę
I zanim się obejrzysz, po ciebie przyjadę.
Więc tak się umawiamy, spokojna twa głowa,
Ja na pewno nie złamię danego ci słowa”.

A tak odpowie na to urzędnika żona:
„Nie ma co próżno gadać, sprawa przesądzona.
Gdy dom mej matki wiosną pożegnałam drogi,
I w domostwa twojego zawitałam progi,
Mej teściowej, twej matce, służyłam oddanie,
Nie znałam, co swoboda ani własne zdanie,
Dniem czy nocą powinność spełniałam od ręki,
W samotności znosiłam wszystkie swe udręki
I nigdy złego słowa nie rzekłam nikomu,
Z wdzięcznością wielką służąc głowie tego domu;
A jednak mnie dziś z domu wypędza teściowa.
O jakimże powrocie tu może być mowa?
Mam ja suknię jedwabną, zdobioną bogato,
Na której hafty własną błyszczą się poświatą;
Mam też baldachim z tiulu nad łóżkiem czerwony,
Wonnościami po rogach czterech obwieszony;
Wiele mam też szkatułek, siedemdziesiąt może,
Każda sznurek jedwabny ma w listków kolorze,
A w każdej ze szkatułek drobiazgi są moje.
Tyle jest tam ich różnych, że zliczyć się boję.
Z plebsu jestem, więc wszystko tandetne ogromnie,
Zbyt marne będą dla tej, która przyjdzie po mnie,
Więc na pamiątkę sobie pozostaw szpargały;
Moją osobę będą ci przypominały,
Bo my się nigdy więcej już nie zobaczymy,
A one będą z tobą przez wiosny i zimy”.

Kogut pieje, promyki świt rozsiewa swoje,
Młoda żona odświętne dziś zakłada stroje.
„Wpierw sukienkę obcisłą na siebie założę,
Wszystko grać musi, źle nic wyglądać nie może,
Potem butki jedwabne jeszcze wezmę sobie
I szylkretową spinką włosy przyozdobię”.
Aksamit wokół talii czystością zachwyca,
A w uchu klejnot błyszczy niczym blask księżyca.
Bielą pędów cebuli jej palce się mienią,
Jej usta emanują cynobru czerwienią.
Delikatnie i z wdziękiem pląsa stopy dwiema,
Drugiej takiej na świecie z taką gracją nie ma.
Idzie, by się z teściową pożegnać w salonie,
Teściowa nieustannym pała gniewem do niej.
„Kiedy się urodziłam i gdy byłam mała,
Tom się na wsi zapadłej była wychowała,
Niczego mnie w tej dziczy tam nie nauczono;
Wstyd to zatem, żem była pani syna żoną,
Pieniędzy dostawałam od matki tak wiele,
A nigdy nie spełniłam oczekiwań w dziele.
Do domu wracać trzeba mi nieubłaganie,
Żal mi, że matka sama w kłopocie zostanie”.

Ze swą małą szwagierką żegna się jedyną,
A łzy jak perły wielkie po policzkach płyną.
„Gdy domu przestąpiłam tego próg wysoki,
Wtedy pierwsze dopiero stawiałaś ty kroki;
A dziś, gdy wyganiają z tego mnie podwórza,
Wyrosłaś i, tak samo jak ja, jesteś duża.
Swą matką się opiekuj i dbaj dobrze o nią,
Gotowa bądź pomocną zawsze służyć dłonią.
W siódmy dzień roku, dziewiętnasty dzień miesiąca,
Bawiąc się, nie zapomnij tak o mnie do końca6”.

Już wsiada do karocy, co pod domem czeka;
Po twarzy łez niejedna słona płynie rzeka.
Urzędnik pognał wcześniej, nie mówiąc nikomu,
Ona później ruszyła do rodziców domu.
Już stukot kół karocy dochodzi z oddali,
I tak na dróg rozstaju się dwoje spotkali.
Zeskakuje więc z konia, do karocy wchodzi.
Witają się i szeptem rozmawiają młodzi.
„Nie chcę się z tobą rozstać. Nie chcę. Daję słowo.
Teraz do domu wracasz tylko tymczasowo.
Dziś jeszcze ruszyć muszę znów do prefektury.
Wkrótce wrócę po ciebie, więc głowa do góry.
Spokojnie ruszaj w drogę, zawieść cię nie mogę”.

„Wdzięczna ci jestem”, mówi, „że tyle czułości
W twoim sercu i słowach dla mnie jeszcze gości.
Skoro mi więc przyrzekasz, że powrócisz do mnie,
W nadziei czekać będę i tęsknić ogromnie.
Ja niczym trzcina jestem, ty zaś niczym skała,
Skał nic nie ruszy, trzcina na wiatr wytrzymała.
Mam jednak w domu ojca oraz starszych braci,
Wściekli są jak pioruny – skończeni furiaci;
Boję się, że nie będą na me zważać zdanie,
Strach mnie ogarnia na myśl o tym, co się stanie”.
Żegna go więc i ręką macha zrozpaczona.
Nie potrafią się rozstać tak mąż jak i żona.

Domu progi przekracza i staje na stronie,
Jak się zachować nie wie, wstydem cała płonie.
Matka, widząc to, klaśnie i do córki powie:
„Do domu wracasz? To mi się nie mieści w głowie!
W trzynastym roku tkałaś już jedwabi zwoje,
Gdy lat czternaście miałaś, barwne szyłaś stroje,
W piętnastym roku już na harfie pięknie grałaś,
W szesnastym zaś maniery wytworne poznałaś.
Lat siedemnaście mając, zostałaś już żoną,
W żeńskiej skromności przecież dobrze wyuczoną.
Czym się im naraziłaś, jaka twoja wina,
Że cię do nas z powrotem odsyła rodzina?”
Córka wtedy przed matką wylewa swe żale:
„Niczego ja tam złego nie zrobiłam wcale7”.

Matka w rozpaczy. Co począć nie wie z dziewczyną.
Jak do domu wróciła, tydzień ponad minął.
Starosta swatkę przysłał, wiedząc, że dziewczyna
Wolna, a on ma swego do ożenku syna,
Co ładny i w powiecie z uprzejmości słynie;
A ledwo dziewiętnaście ma syn lat jedynie.
„A jaki zdolny jeszcze”, zachwala go swatka.
Więc i do córki swojej tak powiada matka:
„Może by należało przyjąć oświadczyny?”
A łez strumienie płyną po licach dziewczyny.
„Gdy do domu wracałam, mąż powiedział do mnie,
Że raz małżeństwem, trwać w nim musimy niezłomnie.
Jeżeli nie dotrzymam małżeńskiej przysięgi,
Kto wie, czy większej cierpieć nie będę mordęgi.
Nie ma pośpiechu na tę teraz chwilę”.
Matka więc swatkę woła i powiada mile:
„Ma córka to dziewczyna mierna i niedbała,
Gdy za mąż wyszła, wnet ją teściowa wygnała.
Nie była urzędnika godna z prefektury,
Gdzież więc tam jej pisany syn starosty który?
Pani za żoną nieco się rozejrzy szerzej,
Bo z tego nic nie będzie, mówię całkiem szczerze”.

Dni upłynęło kilka, a się zjawia, i to
Osobiście, prefekta zastępca z wizytą.
„Mówią, że córkę macie kształconą; a wiecie,
Że pan na stanowisku jest w moim powiecie?
Bo pan ten nieprzeciętnej ma syna urody,
Co żony potrzebuje – chłopiec bardzo młody.
Więc mnie wice-prefekta po prośbie wysłano,
Sam sekretarz mnie o to poprosił dziś rano;
Bez ogródek oznajmił, kto się żenić będzie:
Syn prefekta samego u nas na urzędzie.
Toteż w sprawie tak ważnej jak te zaręczyny
Mnie wysłano bym prosił o rękę dziewczyny”.
Matka jednak odrzucić musi prośby swata:
„Córka z innym związana już całe trzy lata.
Oni na zawsze para. Cóż ja mogę stara?”

Starszy brat, to słysząc, zmartwił się niemało,
Gdyż zajście owo bardzo go zirytowało.
I tak do siostry mówi: „Czy swej pragniesz zguby?
Jak można, rzecz planując, tak nie mieć rachuby?
Wpierw z drobnym urzędnikiem wyprawione gody,
A teraz o twą rękę panicz prosi młody;
Wszak to niebo a ziemia, zaszczyt niebywały,
Co i twojej osobie wielkiej doda chwały.
Jeżeli nie poślubisz tak zacnego pana,
To jakimiż znakami przyszłość twa pisana?”

Dziewczę głowę unosi i w te mówi słowa:
„Słuszna jest twa uwaga, mądra i życiowa.
Ja z domu za mąż poszłam, poległam w pół drogi;
Miast z mężem być, w rodzinne powróciłam progi.
Ty, zadecyduj, bracie; niech się jak chcesz stanie.
Ja gdzieżbym tam mieć własne o tym śmiała zdanie?
Choć węzeł mnie małżeński z urzędnikiem łączy,
Zażyłość między nami, już się chyba kończy.
Skoro przychodzą, by o rękę prosić moją,
To zgadzam się, weselne niechaj stoły stroją!8”.

Taką słysząc odpowiedź, swat już nic nie doda,
Wokoło słychać tylko: „tak, tak; zgoda, zgoda”.
Do prefekta się udał i tak mówi: „Panie,
„Sługa mu powierzone wykonał zadanie.
Do zawarcia więzi moja przekonała mowa”.
Kiedy prefekt usłyszał radosne te słowa,
Nad wyraz ucieszony z tej wstępnej przysięgi,
Jął w kalendarze patrzeć i zaglądać w księgi.
„Zgodne mają zodiaki – już sprawdziłem sobie.
Ten jest miesiąc szczęśliwy, w tym wesele zrobię;
Trzydziestego pomyślny dzień nam wróżą Nieba,
Dziś już dwudziesty siódmy, więc się śpieszyć trzeba.
Rychło dokończyć musisz rozpoczęte swaty”.

Na wieść o tym odświętne każdy wdziewa szaty.
Jak klucz obłoków, co po niebie wiecznie wodzi,
Płyną orszaki czaplich i łabędzich łodzi.
Sztandary im po rogach rozwieszono smocze,
Każdy sztandar dostojnie na wietrze łopocze.
Wozy złotem zdobione, a koła nefrytem,
Rączy siwek o ziemię uderza kopytem.
Złote wstęgi zwisają z każdej siodła strony.
Posagu dziś w gotówce wiezie trzy miliony,
W czarnym skryte jedwabiu – rzecz to oczywista.
I różnobarwnych tkanin nadto zwojów trzysta.
Jeszcze z miast południowych przeróżne specjały.
A pięćset blisko osób liczy orszak cały.
I tłumnie owa świta z prefektem się wita.

Matka się do swej córki w takie zwraca słowa:
„Prefekt właśnie list przysłał. Musisz być gotowa.
Wszak jutro tu przyjadą już na zapowiedzi.
Może by strój uszyła sobie – co tak siedzi?
Wszak samo się nie zrobi. Tak więc moja rada,
Do pracy wziąć się”. Córka nic nie odpowiada
I szlochać nie przestając, lica chustką kryje;
Łzy po policzkach płyną aż po samą szyję.
„Weźcie moją wersalkę, jeśli tylko da się,
Wynieście i ustawcie mi ją na tarasie”.
Przymiar i nóż krawiecki w lewej trzyma dłoni,
W prawej atłas jedwabny blaskiem swym się płoni.
Ranem suknię uszyła, od stóp aż do głowy,
Pod wieczór gorset gotów był jednoczęściowy.
Gdy dzień się w noc zamienił, wtedy po kryjomu
W zmartwieniu pogrążona cichcem wyszła z domu.

Drobny urzędnik, słysząc tylko, co się dzieje,
Chwilowe wziął zwolnienie – jeszcze miał nadzieję.
Na dwie, trzy mile zdołał się był zbliżyć może,
Gdy konia smutne rżenie przeszyło przestworze.
Nie obcy był dziewczynie ton zwierzęcia głosu,
Ostrożnie więc ruszyła, na spotkanie losu.
Więc w dal się z rozrzewnieniem wpatruje co siły,
Mając pewność już teraz, że to jest jej były.
Rękę swoją podnosi, klepie końskie siodło,
Ach, to spotkanie, jakże ją w serce ubodło.
„Odkąd mnie porzuciłeś, odtąd moje życie
Nieznośnym tak się stało, mętnym całkowicie.
Wiem, że nie dotrzymałam swego przyrzeczenia,
Ale nie wiesz, jak to jest, więc mnie nie oceniaj.
Rodzic i brat dziś każdy do zamęścia zmusza.
Na cóż więc mieć nadzieję może wciąż twa dusza?”

Drobny urzędnik tak jej więc na to odpowie:
„Niech ci się szczęści, miej ty majątek i zdrowie.
Trzcina wiele znieść może, choć wiotka i mała,
Lecz rzadko która dłużej niż dzień wytrzymała.
Przed tobą dni tryumfu i żywot bogaty,
A na mnie zaś czekają jedynie zaświaty”.
Ona mu zaś takimi oto rzeknie słowy:
„Co ty wygadujesz, co ci przyszło do głowy?
Obojeśmy zostali do tego zmuszeni,
Więc razem podążymy w tę krainę cieni.
A tam się znów spotkamy, jeszcze raz od nowa.
I złamać nie możemy danego dziś słowa”.

Czas się w końcu pożegnać, puszczają swe ręce.
Każde do siebie wraca – nie ujrzą się więcej.
Kiedy tak w śmierci cieniu żegnają się żywi,
W kimże krew się nie wzburzy, któż się nie roztkliwi?
Gdy ze światem rozłąka już postanowiona,
Żadne do zmiany planów słowo nie przekona.

Urzędnik w dom powrócił, wchodzi na salony,
I tak do matki swojej mówi zasmucony:
„Zimny wicher i silny dzisiaj nam zawiewa,
Już mroźny wiatr połamał był w ogrodzie drzewa.
Orchidee szron pokrył. Mam zawroty głowy;
Do tego nastrój męczy mnie dzisiaj grobowy.
A matka już po wszystkim sama się ostanie,
Czyn nieprzystojny syn twój ma wykonać w planie.
Do bóstw i duchów żalu nie miej matko miła.
Obyś długo jak góry południowe żyła,
I niechaj zdrowia wiele w silnym gości ciele”.

Matka słysząc, że wszelką syn stracił nadzieję,
Jak nie zawyje, jak się łzami nie zaleje:
„Tyś panicz. W kancelarii jesteś zatrudniony.
Dlaczego chcesz umierać po utracie żony?
Twa rodzina dostojna, jej – to ludzie prości;
Między szlachtą a plebsem płytkie są czułości.
Niewiele więc was łączy – z innych sfer jesteście.
Sąsiad ma córkę młodą, najpiękniejszą w mieście.
O zamiarze ożenku, mówiłam rodzinie.
I na dniach odpowiedzi nam czekać jedynie”.

Lecz syn, na pożegnanie w pas się matce kłania,
Wzdycha, wchodząc do swego pustego mieszkania.
Postanowienia jego nic już nie odmieni.
Do jednego z pokojów wchodzi prosto z sieni.
I coraz to katusze dręczą jego duszę.

Ryczały w dniu tym krowy, rżały również konie,
Kiedy ślubny palankin przybył z rana do niej.
Gdy słabe już o zmierzchu słońce zachodziło,
Spokojnie na spoczynek każdy ruszył miło.
„Dzisiaj dzień jest ostatni, dzisiaj me skonanie;
Dusza uleci, trup mój na zawsze zostanie”.
Podwinęła sukienkę, buty zdjęła sobie,
I w czystego się stawu zanurzyła grobie.
Gdy uszu urzędnika doszły owe wieści,
Zmysły trwale postradał wszystkie z tej boleści.
Pod drzewem stał rozdarty, aż zawisł strudzony
Na gałęzi od wschodnio-południowej strony.

We wspólnym grobie dzieci pochowali swoje.
Pod góry Huashan stokiem razem śpią oboje.
Sosna od wschodu, cyprys z zachodu powiewa,
Parasolowe rosną z boków obu drzewa.
Splatają się gałęzie nad grobem cieniście,
Ku sobie na gałęziach igły lgną i liście.
Dwa ptaki wśród konarów siedzą przy kurhanie,
Co kaczki mandaryńskie wszyscy mówią na nie.
Głowy unosząc swoje, nocą serenady
Wzajemnie sobie gdaczą aż po dzionek blady9.

Przystają, gdy historii tej usłyszą słowa,
Przypadkowy przechodzień i zbłąkana wdowa.
A pokoleniom przyszłym dobrze dzisiaj radzę,
By dramat tych wydarzeń miały na uwadze.

Tekst oryginalny dostępny w Wikiźródłach: 孔雀東南飛

Tłumaczenie z języka chińskiego: Jarek Zawadzki 

Wiersz ten może się z pozoru wydawać głosem protestu przeciwko konfucjańskim normom społecznym, które dają rodzicom nieograniczoną wręcz władzę nad dziećmi, na­wet do­rosłymi i po ślubie. Jeśli się jednak przyjrzymy nieco dokładniej, zauważymy, że jest wręcz przeciwnie: utwór jest prze­strogą dla tych, którzy chcieliby te normy spo­łeczne łamać.

Ów tytułowy paw, który odleciał na południowy wschód, to ptak, który oderwał się od stada, chcąc lecieć własnym szlakiem. Nie uleciał jednak zbyt daleko, kiedy zwątpił, że lot w pojedynkę mógłby mieć jakikolwiek sens. Podobnie ludzie nie mogą żyć w oderwaniu od społeczeństwa i norm, które w nim obo­wiązują; jeśliby ktoś jednak próbował – po­niesie porażkę.

Poleciał paw… nie jest wyrazem buntu przeciwko konfucjańskiej moralności jesz­cze z innego względu: tra­giczni młodzi bohaterowie dochowują konfucjańskich przykazań i to nawet w ob­li­czu wzajemnej sprzeczności tychże; zostają bowiem wier­ni zarówno swym ro­dzicom, jak i sobie nawzajem, choć powinności te, zdałoby się, wyklu­czają jedna drugą. Jedyną w zasadzie powinnością konfucjańską, jaką za­niedbują, to spłodzenie po­tom­stwa – tego „grzechu” nie mają jednak zamiaru popełnić, jest on tylko naturalną konse­kwen­cją innych poczynań.

Paw


1 巩玲玲,《⟨孔雀东南飞⟩中称谓词的时代特征》,《长江大学学报》,2013年,第36卷,第4期,s. 14-15; 徐复,《从语言上推测⟨孔雀东南飞⟩一诗的写定年代》,《学术月刊》第2期,1958年,s. 78–84.

2 郭预衡,中国古代文学作品选,第一册,上海,上海古籍,2004年,s. 343.

3 Chodzi o starożytne dzieła kanonu konfucjańskiego: Księgę Historii (尚書 Shàng shū) i Księgę Pieśni (詩經 Shī jīng).

4 Kobieta po wyjściu za mąż stawała się de facto służącą w domu swego męża; zastępowała domostwu usługujące w nim wcześniej siostry męża, które spotkał podobny los u rodzin ich małżonków.

5 Za idealną parę młodą uchodziła taka, w której pan i panna młoda nie widzieli się nigdy przed ślubem – a w zasadzie nigdy przed nocą poślubną, gdyż podczas ceremonii ślubnej panna mło­da miała twarz zasłoniętą grubą płachtą materiału lub specjalnym kloszem. Zasłona ta mogła zostać ściągnięta dopiero w sypialni.

6 W siódmy dzień roku kobiety zakładały ręcznie wykonywane ozdoby, którymi często się też wymieniały. Dzień ten to w tradycji chińskiej również czas wykonywania wycinanek z papieru. W okresie dynastii Han () (kiedy rozgrywa się akcja tego wiersza) każdego dziewiętnastego dnia miesiąca ko­biety były również zwolnione z obowiązków domowych i mogły spędzać czas wolny na grach i zabawie.

7 Córka po zamążpójściu zazwyczaj nie odwiedzała już domu swych rodziców nawet w okresie świąt. Działo się tak mię­dzy innymi dlatego, że po pierwsze nie miała na to czasu z uwagi na swe obowiązki, a po drugie dom rodziców i dom męża były często oddalone od siebie tak bardzo, iż odwiedziny byłyby bardzo męczące. Jeśli mieszkali w tym sa­mym mieście czy wiosce, mogli się spotykać przy­pad­kiem lub też podczas publicznych zgromadzeń – na przykład z okazji świąt. Na wsiach zamężne siostry miały też często okazję spotykać się ze sobą nad rzeką, gdzie prały ubrania. Tak więc powrót córki do domu był wydarzeniem oso­bliwym i bardzo jednoznacznym – oznaczał rozwód.

8 Kiedy matka ją prosiła o powtórne zamążpójście, dziew­czyna odmówiła; teraz, kiedy o to samo prosi ją jej brat, ona godzi się od razu. Takie zachowanie unaocznia nam, jak ważny był głos mężczyzny, a jak nieistotny był głos kobiety nawet w tej samej sprawie i pomimo faktu, że kobieta była od mężczyzny starsza tak wiekiem, jak i pokoleniem.

9 Drzewa parasolowe i kaczki mandaryńskie są symbolem wierności małżeńskiej. Cyprysy i sosny symbolizują w Chi­nach długowieczność, dlatego też często sadzono je na cmentarzach.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Cao Xueqin, „Sen o czerwonych pawilonach” – rozdział I

Chińska poetka Cai Yan (蔡琰)

Chińskie wierszy Miłosza problemy

Formularz kontaktowy

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *