Cao Xueqin, „Sen o czerwonych pawilonach” – rozdział I
Przed nami pierwszy rozdział, którym się książka ta zaczyna.
„Doświadczyłem niegdyś sennych urojeń”, powiada autor, „dlatego skrywając prawdę i wykorzystując wiedzę nadprzyrodzoną, napisałem niniejszą Historię kamienia. Mowa będzie zatem o Zhen Shiyinie [nazwisko i imię Zhēn Shìyǐn 甄士隐 brzmi tak samo jak 真事隐, co z kolei znaczy „ukryta prawda”. W języku chińskim nazwisko stoi zawsze przed imieniem – przyp. tłum.]”.
Ale o kim i o czym będzie ta książka?
„Żyjąc na tym zagmatwanym świecie”, dodaje autor, „gdzie niczego nie udało mi się osiągnąć, przypominam sobie teraz te wszystkie dziewczyny z lat mojej młodości, a przyjrzawszy się każdej z nich w myślach, dochodzę do wniosku, że górowały nade mną zarówno obyciem, jak i wykształceniem. Dlaczego ja, taki wspaniały mężczyzna, nie dorównywałem tymże niewiastom? Wstydu najadłem się wtedy aż nadto, ale próżno żałować, bo i tak niczego nie mogłem wówczas zrobić. Postanowiłem zatem spisać wspomnienia z czasów, kiedy to dzięki dobroci Niebios i ofiarności przodków nosiłem jeszcze wytworne szaty i jadałem wykwintne dania. Z czasem odwróciłem się jednak od dobrodusznych nauk ojca i braci, zlekceważyłem cnotliwe rady nauczycieli oraz przyjaciół, przez co do tej pory niczego nie osiągnąłem, a pół życia przeleciało mi przez palce. Wszystko to chciałem przelać na papier, aby obwieścić całemu światu, że wprawdzie winy własnej nie odkupię, ale to bynajmniej nie powód, żeby przez moją nieudolność i chęć zatuszowania własnych niedoskonałości skazywać na zapomnienie kobiety, które przecież istniały. Chociaż mieszkam dzisiaj w chałupie krytej strzechą, okna zasłaniam sitowiem, gotuję na ceglanym piecu i sypiam na hamaku, to jednak ani wierzby u schodów, ani kwiaty na podwórzu, które mgła spowija o świcie, a wiatr pochyla o zmierzchu, nie przytępiły mi jeszcze umysłu i nie odebrały możności pisania. Jestem wprawdzie człowiekiem niewykształconym, pisarz ze mnie marny, ale co mi szkodzi opowiedzieć to i owo językiem prostackim i fałszywym, a przy okazji przysporzyć rozgłosu kobietom, ciesząc oczy całego świata i kojąc ludzkie smutki – co w tym niewłaściwego? Dlatego mowa będzie o Jia Yucunie [nazwisko i imię Jiǎ Yǔcūn 贾雨村 brzmi tak samo jak 假與村, co z kolei znaczy „fałsz i prostactwo” – przyp. tłum.]”.
W rozdziale tym wystąpią takie pojęcia, jak „marzenie”, „sen” oraz „iluzja”, które mają pobudzić oko czytelnika, stanowiąc jednocześnie sedno niniejszej książki.
Rozdział1 Pierwszy
Zhen Shiyin w sennych urojeniach poznaje klejnot nadprzyrodzony.
Jia Yucun w trudach życia rozmyśla o pięknej dziewczynie.
Szanowni czytelnicy, czy wiecie skąd się wzięła ta książka? Przyczyna może wydawać się z początku absurdalna, ale kto ją pozna dokładnie, zobaczy, że jest niezwykle interesująca. Natychmiast wyjaśnię zatem losy powstania tejże książki w sposób przejrzysty i rozwiewający wszelkie wątpliwości.
Bogini Nüwa przetapiała niegdyś głazy, żeby załatać nimi pęknięte niebo2. Nad Urwiskiem Bezsensu pośród Szczytów Absurdu wytopiła 36 501 nieociosanych głazów wysokich na 20 zhangów, a szerokich na 24 zhangi3. Zużyła jednak tylko 36 500 z nich; ten jeden niewykorzystany porzuciła pod Wierchem Źródła Miłości. Kto by pomyślał, że ów głaz po utwardzeniu stanie się bytem rozumnym4, który widząc, że inne głazy posłużyły do załatania dziury w niebie, a on jeden jedyny nie został wybrany, gdyż się nie do tego nadawał, rozpaczał będzie tylko i wzdychał; dzień i noc wyjąc ze wstydu.
Pewnego dnia, kiedy był już na krawędzi rozpaczy, zobaczył nagle, jak z oddali zdążają ku niemu dwaj mnisi: jeden buddyjski, a drugi taoistyczny. Postury byli nieprzeciętnej, a z twarzy biła od nich jakaś osobliwość. Rozmawiając i śmiejąc się, dotarli aż pod sam wierch, usiedli obok głazu i kontynuowali ożywioną dyskusję. Najpierw rozmawiali o świecie nadprzyrodzonym, o duchach i ludziach nieśmiertelnych zamieszkujących góry skąpane w obłokach i oceanie mgieł, potem zaczęli mówić o zaszczytach i bogactwach znanych na ziemskim padole. Na dźwięk tych słów kamień ni stąd, ni zowąd zapragnął zakosztować doczesnego życia, aby móc w nim doświadczyć tych wszystkich zaszczytów i bogactw, ale zmartwił się zaraz, że jest tępy i nieokrzesany. Nie mając jednak innego wyjścia, przemówił do mnichów ludzkim głosem.
– Mistrzowie, ja, głupi nieuk, nie umiem się nawet przywitać jak należy. Słysząc jednak, jak rozmawiacie o splendorze i dostatkach ludzkiego świata, poczułem w sercu ogromne pragnienie. Jestem co prawda tępy i nieokrzesany, mam jednak trochę oleju w głowie. Przecież tak szacownych osobistości, jak wy dwaj, panowie, nie widuje się co dzień. Z pewnością potraficie zreperować niebiosa i zbawić świat; na pewno posiadacie moc niesienia korzyści przedmiotom, a pomocy ludziom. Gdyby panowie zechcieli przymknąć oko i okazać nieco serca, i zabrać mnie na ten ziemski padół, żebym doświadczył choć kilku lat życia otoczony dostatkiem i czułością, byłbym niezmiernie wdzięczny i nie zapomniałbym tego przez dziesięć tysięcy kalp5. Słowa te rozbawiły mnichów.
– No doskonale! Doskonale! Na ziemskim padole nie brak jest radości, ale nie można długo na nią liczyć. Nie na darmo powiadają ludzie, że „piękno nie jest doskonałe, a diabeł tkwi w tym, co dobre”. W okamgnieniu radość obraca się w rozpacz, ludzie odchodzą, przedmioty ulegają zmianie, zostają tylko marzenia i ogromna pustka. Może lepiej będzie się tam nie wybierać.
Doczesne serce głazu było już rozpalone do białości, więc takie słowa do niego nie trafiały. Kamień nie ustawał w błaganiach. Mnisi wiedzieli, że go nie przekonają.
– No, w sumie leżysz tak tutaj bezczynnie już od dawna, najwyższa pora zająć się czymś i zrobić coś z niczego. A skoro tak, to zabierzemy cię tam, gdzie sobie poużywasz, ale żebyś nie żałował, jeśli ci się nie spodoba.
– Naturalnie! Naturalnie! – odrzekł kamień.
– Charakter masz prostacki i nie grzeszysz niczym szlachetnym ani wyjątkowym. W takim stanie nadajesz się co najwyżej na podest – powiedział mu mnich buddyjski. – No ale dobra. Pomogę ci teraz dzięki dharmie6. Ostatniego dnia kalpy powrócisz jednak do pierwotnego stanu i taki będzie tego koniec. Co ty na to?
Kiedy głaz usłyszał te słowa, ogarnęła go bezgraniczna wdzięczność. Mnich buddyjski wymówił zatem zaklęcie, prezentując bogatą gamę magicznych umiejętności, i momentalnie przeistoczył ten ogromny głaz w błyszczący nefrytowy kamyczek tak mały, że można by go przypiąć do ramion wachlarza.
– No, teraz wyglądasz jak skarb – stwierdził mnich, kładąc sobie kamyk na dłoni. Ale wciąż nie masz żadnej konkretnej zalety. Trzeba ci wygrawerować jakiś tekst, tak żeby każdy, kto cię zobaczy, wiedział, że nie jesteś pierwszym lepszym odłupkiem. A potem zaniesiemy cię do tej słonecznej krainy dostatku, do tego rodu ludzi uczonych i zamożnych, do tej ziemi bogatej i urodzajnej, do tej ojczyzny czułości i zaszczytów, gdzie zaznasz szczęścia i spokoju.
Kamień wprost oszalał z radości, kiedy to usłyszał.
– Nie wiem tylko, czym wyjątkowym mnie obdarzyliście i dokąd mnie zaniesiecie. Proszę wyjawcie mi, nie każcie mi żyć w niepewności.
– Nie pytaj, za jakiś czas sam to zrozumiesz – zaśmiał się buddysta i zawinął kamyk w rękaw, po czym razem z taoistą odszedł lekkim krokiem, a kamień wciąż nie wiedział, dokąd mu dane będzie powędrować ani pod jakim dachem przyjdzie mu znaleźć schronienie.
Nie wiadomo ile pokoleń, ile kalp przeminęło od owej chwili, kiedy pewien taoista o mieniu Kongkong [co znaczy Pusta Pustka – przyp. tłum.] odwiedzając mędrców taoistycznych i szukając ludzi nieśmiertelnych, przechodził przypadkiem pod Wierchem Źródła Miłości przy Urwisku Bezsensu w paśmie Szczytów Absurdu i zobaczył nagle duży głaz pokryty wyraźnym pismem – przejrzyście zredagowanym tekstem. Kongkong przyjrzał się treści, poczynając od samej góry. Okazało się, że jest to opowieść o beztalenciu, które nie nadając się do załatania dziury w niebie, przyszło na świat pod iluzoryczną postacią, a ręką nieznanego mahassatwy7, Arhata8 z dalekich stron, zrzucone zostało na ziemski padół, gdzie doświadczyło rozstań i powrotów, rozpaczy i szczęścia, żaru i chłodu. Z tyłu widniała taka oto gatha9:
Niedojda przecież niebios nie załata,
Głupi wśród ludzi mieszkał długie lata.
Kto na podstawie zebranych tu przeżyć
Opowieść o nim zostawi dla świata?
Pod wierszem widniało opowiadanie o miejscowości, w której kamień zrzucono, o miejscu jego wcielenia i o tych wszystkich zaszłościach, których doświadczył osobiście. Była tam mowa o drobnych sprawach rodzinnych i dziewczęcych błahostkach, a także o wierszach miłosnych, które pisano i wymieniano między sobą w wolnych chwilach; kto wie, może opowieść ta przypadnie komuś do gustu i odpędzi nudę. Nie sposób jednak stwierdzić, jaka panowała wtedy dynastia ani w jakim konkretnym regionie i kraju wydarzenia te miały miejsce.
– No, panie bracie głazie – zagadnął Kongkong – mówisz, że ta historia jest, twoim zdaniem przynajmniej, ciekawa, a zatem zredagowałeś ją z zamiarem publikacji i rozpowszechnienia. Ja uważam, że po pierwsze nie wiadomo, w jakim wieku ani pod rządami jakiej dynastii wydarzenia te miały miejsce, a po drugie nie ma tutaj wyśmienitych polityków, którzy z oddaniem i lojalnością służą na cesarskim dworze, prowadząc uczciwą politykę w zgodzie z obyczajem, a zamiast tego mamy tu jakieś dziwaczne kobiety albo ckliwe, albo głupie, albo nieporadne, a brak takich cnotliwych i utalentowanych dam jak Ban Zhao10 czy Cai Yan11. Mogę wykonać kopię, ale obawiam się, że nikt nie będzie chciał tego czytać.
– Mistrzu mój, ależ mistrz głupi! – zaśmiał się głaz. – Skoro nie można stwierdzić, jaka panowała wtedy dynastia, to mistrz może teraz sam dopisać jakieś fałszywe lata rządów dynastii Han czy Tang12. Co w tym trudnego? Myślę jednak, że powieści od dawna pisane są na jedno kopyto, ale ja się w to nie bawię; moja powieść jest nowatorska, skupia się na istocie rzeczy i zdrowym rozsądku. Po co się gmatwać w te wszystkie dynastie i stulecia? A jeszcze jedno! Mało jest zwykłych ludzi, którzy lubią czytać o polityce, wiele jest za to osób, które zachwycają się literaturą o miłości, zamążpójściu, obyczajach i próżnowaniu. Powieści szkalujące władców i ministrów, znieważające żony i córki, mówiące o gwałtach i przemocy trudno nawet zliczyć. Nie mówiąc już o tych tak zwanych romansach, obscenicznych i cuchnących, truciznach tuszem pisanych, deprawujących młodzież, bo takich też jest bez liku. Nawet książki o szczęśliwych związkach pięknych panien i zdolnych kawalerów, choćbyś miał ich tysiąc, to wszystkie będą takie same: wcześniej czy później musi pojawić się w nich rozpusta, wszędzie pełno Pan Anrenów13, Cao Zhich14 [Deklinacja nazw chińskich], Xi Shich15 czy innych takich jak Zhuo Wenjun16, ale kiedy autor chce napisać te swoje dwa wiersze miłosne czy zalotne poematy, to nadaje chłopcu i dziewczynie fałszywe imiona i musi na dodatek koniecznie wepchnąć między nich jakiegoś chama, żeby czynił zamęt niczym klaun w przedstawieniu. A służące, jak się już odezwą, to od razu językiem wytwornym i uczonym, a mówią jak nie o literaturze, to o polityce. Gdy się kto głębiej wczyta, to zauważy, że to, co mówią, jest wewnętrznie sprzeczne i nawet krzty sensu w sobie nie ma; zupełnie inne od nich były te dziewczyny, które miałem okazję własnymi oczami oglądać i na własne uszy słyszeć przez połowę życia, chociaż nie mogę powiedzieć, że były lepsze od wszystkich postaci występujących w powieściach z dawnych epok, to jednak kiedy już o czymś mówiły, to miało to swój początek i koniec, pozwalało zapomnieć o zmartwieniach i nudzie. Zdarzają się jednak również i kiepskie wierszyki czy wyświechtane frazesy, od których można było ryż wypluć albo wódkę przy nich polewać. Podążałem tropem rozstań i powrotów, smutków i radości, sukcesów i porażek, a także zrządzeń złego i dobrego losu, nie śmiąc doszukiwać się w nich drugiego dna, tylko po to aby wzbudzić podziw i prawdziwą historię przekłamać. Dzisiaj człowiek, gdy biedny, to zabiega o ubranie i strawę, a gdy bogaty, to wszystkiego mu mało; wystarczy, że ma jakąś wolną chwilę, a już mu w głowie świtają żądze i rozpusta, już goni za majętnościami i szuka guza, gdzie go nie zgubił; jak tacy ludzie mają znaleźć czas, żeby czytać o polityce. Nie chce więc, by ludzie mówili, że moja opowieść jest niesamowita, a jej smak wyszukany, niekoniecznie też muszą się nią zachwycać i czytać wnikliwie, chciałbym tylko, żeby kiedy już zaspokoją swe chuci i dobrze się wyśpią albo gdy porzucą obowiązki i uciekną od trosk, przeczytali ją do końca. Czyż nie zaoszczędzą sobie sił witalnych tym sposobem? Nie będą sobie na próżno strzępić języka ani męczyć nóg daremną bieganiną, jak ci, którzy gonią za czymś, czego nie ma. A, i jeszcze jedno! Ludzie zobaczą w końcu coś nowego, a nie taką czczą paplaninę, jak w tych starych wyświechtanych pisadłach, co to ledwie się pojawią, to już znikają, gdzie co strona to wyskakuje jakiś Cao Zhi albo jakaś Zhuo Wenjun, Hongniang17, Xiaoyu18 czy inny ideał kobiety. Jak myślisz, mistrzu?
Kongkong wysłuchał, co głaz miał mu do powiedzenia, zamyślił się długo, po czym raz jeszcze przeczytał w skupieniu Historię kamienia i zauważył, że chociaż widnieją w niej wyrazy potępienia adresowane do chytrych pochlebców i słowa krytyki skierowane do nikczemników, to nie mają one na celu ujadania na cały świat dookoła, dlatego że ktoś ma zły dzień. Życzliwość władcy, nieskazitelność urzędnika, miłość ojcowska, nabożność synowska i wszelkie przejawy cnót konfucjańskich spotykają się z podziwem i pochwałą tak wielką, jak w żadnej innej książce. Chociaż głównym wątkiem jest miłość, granice realizmu nie zostały przekroczone, niczego nie przekłamano ani nie zmyślono. Wystarczy to sobie teraz porównać z tymi wszystkimi sekretnymi schadzkami kochanków i małżeństwami zawieranymi potajemnie. Książka nie zawierała niczego, co by przeczyło rzeczywistości, dlatego przepisał ją całą od początku do końca, aby ją opublikować i rozpowszechnić. Z pustki wyłania się forma, a z niej rodzi się namiętność, która wnika w formę, a ta z kolei prowadzi do uświadomienia sobie pustki, dlatego Kongkong [czyli Pustka – przyp. tłum.] zmienił imię na Qing Seng [czyli Mnich Namiętności – przyp. tłum.], a tytuł książki z Historii kamienia na Zapiski Mnicha Namiętności. Kong Meixi19 ze Wschodniego Lu nazwał ją Zwierciadłem damsko-męskiej miłości, a Wu Yufeng20 Snem o czerwonych pawilonach. Później Cao Xueqin, ślęcząc nad nią dziesięć lat w Gabinecie Opłakiwania Czerwieni, pięć razy ją zredagował, wstawił spis treści, podzielił na rozdziały i nadał tytuł Dwanaście dziewcząt z Jinlingu21. Dopisał też jeden czterowiersz:
Stronice pełne niestworzonych głupot,
Drobina gorzko-słonych łez do tego.
Ludzie powiedzą, że pisarz to wariat.
Czy są gdzieś tacy, którzy sens dostrzegą?
Wiadomo już skąd się wzięła, zobaczmy teraz, o czym jest ta opowieść na głazie spisana, tak oto bowiem na nim napisano:
W owym czasie ziemia osunęła się na południowy wschód, a tam w rogu leżała osada zwana Gusu22 otoczona murem. Okolice bramy Changmen były pierwszym lub drugim najbogatszym i najwytworniejszym miejscem na ziemskim padole. Tuż za bramą biegła ulica Dziesięciu Mil [po chińsku shílǐ 十里, co brzmi podobnie do shìlì 勢利, a to z kolei znaczy „władza i pieniądze” – przyp. tłum.], a od niej odchodziła uliczka Czystej Życzliwości [po chińsku rénqīng 仁清, co brzmi podobnie do rénqíng 人情, a to znaczy „ludzka namiętność” – przyp. tłum.], gdzie znajdowała się stara świątynia, która była tak mała i ciasna, że wszyscy nazywali ją świątynią tykwy. Przy świątyni mieszkał pan Zhen, urzędnik państwowy w stanie spoczynku. Jego imię podstawowe brzmiało Fei, a kurtuazyjnie zwracano się do niego określeniem Shiyin. Jego żona, pani Feng, była osobą zacną i miłą, doskonale rozumiała, jak istotną rolę w życiu odgrywają obyczaje i moralność. Nie byli przesadnie bogatą rodziną, ale w tej okolicy uchodzili za prominentów. Zhen Shiyin nie zabiegał o rozgłos czy majątek, nie obnosił się zatem ze swoją rangą czy tytułem; co dzień doglądał kwiatów i pielęgnował bambusy, pił wódkę i pisał wiersze. Można by rzec, że prowadził rajski żywot. Jednego mu tylko brakowało: przeżył był już połowę stulecia, a nie doczekał się syna, miał tylko trzyletnią córkę, na którą mówiono wtedy Yinglian [jej imię 英連 brzmi tak samo, jak 應憐, co znaczy „należy współczuć” – przyp. tłum.]
Pewnego dnia, a był to długi i upalny dzień lata, Shiyin przesiadywał w domowej bibliotece. Po jakimś czasie zmęczone dłonie upuściły książkę, oparł się o stolik, żeby chwilę odpocząć, i niespostrzeżenie pogrążył się w głębokim śnie. Śniło mu się, że przybył do jakiegoś nieznanego miejsca. Nagle widzi dwóch mnichów, jednego buddyjskiego, drugiego taoistycznego, którzy przechadzając się, rozmawiają ze sobą.
– Gdzie zamierzasz zanieść tego tępaka, co go niesiesz w rękawie? – usłyszał głos taoisty.
– Spokojna głowa – odrzekł buddysta – dzisiaj ma się rozwiązać pewna namiętna kwestia, a namiętni konkurenci nie zaznali jeszcze reinkarnacji. Korzystając więc z okazji, wcisnę tego tępaka do środka, niech nabierze doświadczenia.
– A więc teraz przez tę namiętną nikczemność całe pokolenia znowu wpadną w pętlę niedoli? A gdzie ostatecznie wylądują, tego nie wiadomo?
– W sumie to zabawna historia i rzadko spotykana. Na
zachodzie u brzegu Rzeki Duchów stoi Głaz Trzech Wcieleń,
a przy nim rośnie Szkarłatlina Perlista, którą zaopiekował
się Boski Klejnot, strażnik Pałacu Czerwonego Nefrytu i podlewał
ją słodką rosą23
każdego dnia. Szkarłatlina Perlista otrzymała z początku
długie życie. Z czasem przesiąknęła jednak esencją nieba
i ziemi, a wykarmiona deszczem i rosą musiała
w końcu porzucić roślinne wcielenie i przybrać postać
człowieka. Ledwie przeistoczona w kobietę całe dnie spaceruje
poza Rajem Wiecznej Rozłąki, żywi się owocami miłomnicy i pije
wodę z Jeziora Smutków. Nie odwdzięczyła się jeszcze za
podlewanie, dlatego nie może uwolnić się od dręczących ją
myśli. A właśnie ostatnio Boski Klejnot poczuł nagle
nieodpartą chęć zstąpienia na ziemski padół, żeby korzystając
z pokoju i dostatku na świecie, doświadczyć ludzkiego
życia. Złożył już stosowne podanie na biurku Wróżki
Budzicielki. Budzicielka spytała, czy przy tej okazji można będzie
rozwiązać kwestię nieodwzajemnionej namiętności podlewania.
A Szkarłatlina Perlista na to: „Obdarowywał mnie rosą, a ja
nie mam takiego płynu, żeby mogła jemu w zamian podarować.
Skoro zstąpi na ziemię i zostanie człowiekiem, to ja również
tak zrobię i oddam mu każdą w życiu łzę, żeby
zwrócić dług”. I z tego to powodu zebrało się całkiem
sporo namiętnego towarzystwa, które ruszając razem z nimi,
dołączyło do zamieszania, aby stanąć w konkury.
![]() |
Boski Klejnot i Szkarłatlina Perlista |
– Faktycznie rzadko spotykana historia – przyznał taoista. – Jeszcze nie słyszałem, żeby ktoś łzy oddawał. Ta opowieść zawiera znacznie więcej szczegółów niż historie miłosne, które wcześniej słyszałem.
– Wcześniej namiętne postaci opisywano bardzo pobieżnie, dodając jakiś wiersz tu czy tam, i tyle. A o tym, co jedzono i pito w rodzinnych alkowach, to już w ogóle się nie wspomina. Na dodatek większość historii miłosnych zajmuje się tylko tajemnymi schadzkami w wiadomym celu czy też ucieczkami po kryjomu, a o prawdziwym uczuciu chłopca i dziewczyny nie pada w nich nawet słowo. Myślę, że ci zauroczeni lubieżnicy, ci mądrzy i głupi niegodziwcy, co teraz zejdą na ziemię, nie będą tacy sami, jak ci, których wcześniej opisywano.
– A może korzystając z okazji, także i my zstąpimy do świata ludzi, żeby zbawić kilka dusz. Czy to nie będzie dobry uczynek?
– Wyjąłeś mi to z ust. Chodź jeszcze ze mną do pałacu Wróżki Budzicielki, żeby jej przekazać tępaka. Jak ta cała banda namiętnych demonów zejdzie na ziemię, to my też pójdziemy. Połowa już tam jest, wszyscy jeszcze nie zeszli.
– No to idę z tobą.
Zhen Shiyin w zasadzie wszystko zrozumiał, nie wiedział tylko, co to za „tępak”, o którym mówili. Podszedł więc do nich bez żenady i przywitał się.
– Przepraszam, nieśmiertelni mistrzowie.
Mnisi równie grzecznie mu odpowiedzieli.
– Słyszałem, o czym mistrzowie rozmawiali – rzekł. – To naprawdę niebywała historia. Ale ze mnie to głupiec jest, wszystkiego zrozumieć nie potrafię. Jeśli dane mi będzie rozświetlić mroki własnej ignorancji i poznać szczegóły, nadstawię szeroko uszu, aby doznać choć krzty objawienia i nie popaść przy tym w zgorszenie.
– To kwestie tajemne, nie można ich wyjawiać. Nie zapomnij o nas, kiedy nadejdzie twa godzina, a uciekniesz z czeluści ognia.
Słysząc takie słowa, Shiyin stwierdził, że drugi raz pytać nie wypada.
– Kwestii tajemnych nie można wyjawić, ale możecie chyba mi powiedzieć, co to za „tępak”, o którym rozmawialiście.
– Jeśli chodzi o ten przedmiot, to mogę go raz pokazać – powiedział mnich buddyjski, wyjmując kamyk i podając Shiyinowi.
Kiedy Shiyin wziął go do ręki, okazało się, że był to lśniący kawałek nefrytu, na którym widniał wyraźnie wygrawerowany napis: „Klejnot nadprzyrodzony”, a pod nim jeszcze kilka linijek drobnego tekstu. Właśnie zamierzał dokładniej mu się przyjrzeć, kiedy mnich buddyjski oświadczył, że teraz wyrusza do iluzorycznej krainy, po czym wyrwał mu go z ręki i razem z taoistą minął kamienną stelę, na której u góry napisane było: Iluzoryczna Kraina Wielkiej Pustki. Po bokach widniały zaś dwie pionowe inskrypcje:
Gdy fikcja prawdą, to prawda jest fikcją.
Tam, gdzie nic jest czymś, coś staje się niczym.
Shiyin chciał pójść za nimi, ale gdy tylko postawił pierwszy krok, usłyszał nagle potężny grzmot, jakby się góry przewróciły albo ziemia zapadła. Wrzasnął na cały głos, przyjrzał się uważnie, ale zobaczył tylko ogniste słońce i zwisające liście bananowca, a z tego, co mu się przyśniło, większość zdążył już zapomnieć. Zobaczył też nianię, która tyle, co weszła z Yinglian na rękach. Patrząc na córkę, zdał sobie sprawę, że jest oraz ładniejsza, a przy tym sprytna i taka kochana. Wyciągnął ramiona, chwycił ją, przytulił, podroczył się z nią przez chwilę i zabrał ze sobą na ulicę, żeby podziwiać świąteczne parady.
Kiedy zamierzał już wejść z powrotem do domu, zobaczył zbliżającą się ku niemu parę mnichów, buddystę i taoistę. Buddysta miał grzybicę głowy i bose nogi, taoista miał szpotawą stopę i kołtun na głowie. Szli jak obłąkani, wydzierając się i rechocząc do woli. Kiedy stanęli u drzwi i zobaczyli Shiyina z Yinglian na ręku, mnich buddyjski rozpłakał się w głos.
– Dobrodzieju, czemu trzymasz w ramionach żywą i nieszczęsną istotę, przyczynę zmartwień ojca i matki?
Shiyin wiedząc, że to wariat, nie zwracał nawet na niego uwagi.
– Daj mi, no daj mi! – nawoływał mnich.
Shiyin stracił cierpliwość, obrócił się, by wejść z córką do domu, a wtedy mnich zaczął się śmiać, wytykając go palcem, po czym powiedział taki wierszyk:
Po co, głupcze, dbasz o dziecię,
Zimą śnieg24 przymrozi kwiecie.
Wicher po Świętach Latarni
Ogień zgasi, popiół zmiecie.
Shiyin zrozumiał i zawahał się, chciał spytać mnicha, skąd pochodzi. Usłyszał jednak głos taoisty:
– Nie musimy iść razem, tutaj się rozstajemy, każdy niech idzie w swoją stronę. Kiedy trzy kalpy miną, spotkamy się na szczycie góry Mang25 i razem wyruszymy do Iluzorycznej Krainy Wielkiej Pustki.
– Wyśmienicie! Wyśmienicie! – odrzekł mu buddysta.
Powiedzieli sobie, co mieli powiedzieć, i poszli w siną dal. Shiyin zaczął się zastanawiać: ci dwaj muszą skądś pochodzić, powinienem ich był zapytać, a teraz już na to za późno.
Kiedy tak odchodził od zmysłów, zobaczył nagle ubogiego intelektualistę mieszkającego obok w Świątyni Tykwy, który właśnie wyszedł na zewnątrz. Na nazwisko miał Jia, jego imię oficjalne brzmiało Hua, imieniem kurtuazyjnym było Shifei, a pseudonimem – Yucun. Ten Jia Yucun pochodził z Huzhou, był potomkiem poetów, uczonych i urzędników, ale przyszedł na świat w okresie schyłkowym – wyczerpały się już środki nagromadzone przez pokolenia, ludzie poumierali, ostał się tylko on jeden samotny jak palec. W rodzinnej wiosce nie miał czego szukać, wyjechał więc do stolicy, żeby wyrobić sobie pozycję i odbudować ród. Jak przyjechał tutaj rok temu, tak został. Nie powodziło mu się, mieszkał tymczasowo w świątyni i pracował jako skryba, żeby się utrzymać, dzięki czemu Shiyin często się z nim spotykał.
Yucun od razu zobaczył Shiyina i czym prędzej się z nim przywitał.
– Co tak jegomość stoi i patrzy, czyżby jakieś nowiny z miasta? – zagadnął.
– A gdzie tam – odparł Shiyin. – Córka mi płacze, wyszedłem z nią dla zabawy. Nuda straszna. Zjawiasz się w samą porę, chodź do mojego gabinetu, to pogadamy i jakoś razem nam ten skwarny dzień upłynie.
Mówiąc tak, rozkazał komuś zabrać córkę do domu, a sam wziął Yucuna za rękę i zaprowadził do biblioteki. Pacholę przyniosło im herbatę. Nie zdążyli jednak wymienić ze sobą nawet kilku zdań, gdy któryś z domowników wpadł z nagląca wiadomością:
– Pan Yan zawitał w odwiedziny!
Shiyin zerwał się z miejsca.
– Wybacz, że muszę cię niestety opuścić, poczekaj tu chwilę, a ja zaraz wrócę.
– Nie ma co się przejmować – odrzekł Yucun. – Ja tu często goszczę, co mi szkodzi poczekać.
Nie skończył jeszcze mówić, a Shiyin ruszył już w kierunku przedsionka.
Yucun zaczął z nudów przeglądać książki. Wtem usłyszał za oknem kasłanie kobiety. Wyjrzał na podwórze. Okazało się, że to służąca właśnie zrywała kwiaty. Urodę miała niepospolitą i jasne oblicze. Chociaż nie była bardzo ładna, to jednak miała coś w sobie. Yucun, nie wiedzieć czemu, wpatrywał się w nią jak odurzony.
Nazrywawszy kwiatów i zbierając się do odejścia, służąca uniosła energicznie głowę, a wtedy zobaczyła, że w oknie stoi ktoś w poniszczonej chuście i w znoszonych łachach. Chociaż biedny, to jednak zaokrąglony w pasie, o twarzy szerokiej i dużych ustach, a do tego brwi ma uniesione do góry jak szable, a oczy lśniące jak gwiazdy, nos prosty i wysokie policzki. Służąca odwróciła momentalnie wzrok w przeciwną stronę i pozmyślała: „Taki obdartus, a taki postawny, to pewnie ten Jia Yucun, o którym tak często mój pan wspomina i zawsze chce mu jakoś pomóc, ale nie ma nigdy okazji. Ta rodzina nie ma tak ubogich krewnych czy przyjaciół. To na pewno on. Teraz rozumiem dlaczego mój pan ciągle mówi, że jeszcze będą z niego ludzie”. Tak rozmyślając, nie omieszkała spojrzeć na niego jeszcze dwa razy.
Widząc, że dziewczyna odwróciła się w jego stronę, Yucun pomyślał sobie, że wpadł jej w oko, i ogromie się z tego powodu ucieszył. Stwierdził, że dziewczyna jest spostrzegawcza i przewidująca, gdyż poznała się na nim, mimo pozorów. W chwile potem zjawiło się pacholę, żeby poinformować Yucuna, że drugi gość zostaje na obiad. Nie było zatem po co dłużej czekać, a więc Yucun wymknął się wąską ścieżyną i opuścił posiadłość Zhena. Kiedy Shiyin skończył zabawiać gościa i dowiedział się, że Yucuna już nie ma, nie poszedł zapraszać go drugi raz.
Nastało Święto Środka Jesieni. Po rodzinnej kolacji Shiyin znowu urządził spotkanie z Yucunem w bibliotece, ale tym razem w tę jasną księżycową noc osobiście udał się do świątyni, aby go zaprosić. Yucun rozmyślał nieraz o służącej Zhena. Po tym jak dwa razy na niego spojrzała, przekonany był, że coś dla niej znaczył. Dzisiaj było Święto Środka Jesieni, co miał więc innego zrobić, jak nie unieść czarki do księżyca świecącego w pełni i nie zadeklamować:
Wróżby nie mówią, jaki los mnie czeka.
Tęsknota często doskwiera niemała;
Smutek brwi marszczy. Kiedy odchodziła,
To jeszcze na mnie dwa razy spojrzała.
W cień własny tylko spoglądam na wietrze.
Kto blask księżyca zechce dzielić ze mną?
Gdy glob srebrzysty na to zgodę wyda,
Niech pierw dziewczęciu rozświetli noc ciemną.
Mimo wielkich ambicji, nie udało mu się niestety osiągnąć zamierzonego celu, dlatego gdy tylko skończył recytację, podrapał się po głowie i westchnął głęboko, po czym ułożył taki dystych:
Nefryt w szkatułce czeka
dobrej ceny26,
Szpilka
do włosów chce wzlecieć w przestworza27.
– Ambitnyś, bracie Yucunie, nie ma co? – zaśmiał się Shiyin, który właśnie wszedł.
– Powtarzam tylko słowa dawnych klasyków, gdzieżbym śmiał być tak zarozumiały i oderwany od rzeczywistości. Ale czemu jegomość taki wesoły? – Dzisiaj Święto Środka Jesieni – odparł Shiyin – święto księżycowej pełni, jak to mówią, pomyślałem sobie, że szanowny brat tak mieszka tutaj w mnisim domu i pewnie czuje się osamotniony, dlatego organizuję małe przyjęcie i zapraszam do mego nędznego gabinetu na jednego, jeśli można.
– Jakże bym mógł nie skorzystać z tak serdecznej uprzejmości – odrzekł Yucun, po czym obaj udali się znów do biblioteki Zhena.
Zaraz po herbacie wniesiono czarki i półmiski, – przysmaków i wybornej wódki nie brakowało. Usiedli obaj i pili. Najpierw powoli. Z czasem nawiązali ożywioną rozmowę i ani się spostrzegli, jak zaczęli wychylać jeden za drugim bez opamiętania. Od sąsiadów dochodziła muzyka fujarek i fletów, zewsząd słychać było odgłosy lutni i śpiewu, a okrągły księżyc nad głowami mienił się jak diament. Obu biesiadnikom humory dopisywały, a wódkę pili do samego dna. Yucun miał już nieźle w czubie, niczym się już nie krępował, uniósł więc czarkę ku tarczy księżyca i rzekł:
Dnia piętnastego okrągły się staje,
Blaskiem ochrania mury nefrytowe.
Kiedy się tylko na niebie pojawi,
Wszyscy do góry zadzierają głowę.
– Dobre! – wrzasnął Shiyin. – Zawsze mówię, że brat tutaj długo nie zabawi. To, co dzisiaj tutaj usłyszałem, musi być zwiastunem wysokich lotów. Za kilka dni będziesz stąpał po obłokach. Gratuluję! Gratuluję! – dodał, po czym polał mu własnoręcznie jednego na szczęście.
Yucun wypił i westchnął.
– Ale wiesz – zwrócił się do Shiyina – to nie jest tak, że się upiłem i plotę trzy po trzy. Bo brak mi wiedzy, żebym mógł dołączyć do ludzi utytułowanych, ale teraz kwestia jest taka, że stolica daleko28, a u mnie sakiewka pusta. Pisaniem i kopiowaniem na podróż nie zarobię.
Shiyin nie dał mu nawet dokończyć.
– Trzeba było tak od razu. Ja zawsze tak sobie myślałem, ale nigdy mi o tym nie mówiłeś, a ja nie chciałem się narzucać. Ale skoro tak, to chociaż jestem już stary i głupi, wiem jeszcze, co to pieniądz i cnota. W przyszłym roku na wiosnę są egzaminy, musisz bracie czym prędzej jechać do stolicy i pokazać, co potrafisz. A takimi szczegółami, jak opłata za podróż, to już ja się zajmę, tym sobie głowy nie zawracaj – powiedział, po czym rozkazał pacholęciu przynieść pięćdziesiąt liangów29 srebra i dwa komplety zimowych ubrań. – Dziewiętnastego będzie pomyślny układ gwiazd – dodał Shiyin – możesz wtedy kupić łódź i wyruszyć na zachód, a kiedy już zawędrujesz na szczyt, zimą następnego roku znowu się spotkamy. Czy to nie wspaniałe!
Yucun, nie czując się wcale zażenowany, wziął srebro i krótko podziękował, po czym obaj wrócili do biesiadowania. Rozeszli się dopiero o trzeciej straży.
Shiyin odprowadził Yucuna i gdy tylko wrócił do siebie, położył się, zasnął i spał do późna. Kiedy się obudził, przypomniał sobie, co zaszło ubiegłej nocy i postanowił napisać dwa listy z rekomendacją dla Yucuna, które ten weźmie ze sobą do stolicy, żeby mógł się zatrzymać w domu jakiegoś urzędnika. Posłał potem służącego, żeby go zawołał, ale służący wrócił sam.
– Mnich powiedział – zaczął posłaniec – że pan Jia wyjechał dzisiaj do stolicy zaraz po piątej straży. Kazał też mnichowi przekazać panu, że „człowiek wykształcony nie kieruje się gwiazdami, lecz rozsądkiem, i że nie ma czasu się pożegnać”.
Słysząc takie słowa, Shiyin mógł tylko przyjąć je do wiadomości.
Czas w domu szybko mija – ani się nie obejrzysz, a tu już Święto Latarni. Shiyin polecił, by Huo Qi, jeden ze służących, wziął Yinglian na ręce i poszedł z nią oglądać występy artystów i pokazy kolorowych latarni. Około północy Huo Qi musiał pójść za potrzebą, więc posadził Yinglian na progu jakiegoś domu. Kiedy skończył, co miał do zrobienia, i chciał ją ponownie wziąć na ręce, mała Zhenówna zniknęła. Przerażony szukał jej nerwowo przez pół nocy, ale o świcie wciąż jej nigdzie nie było. Bojąc się wracać do domu Zhena, uciekł do innej miejscowości. Żona Shiyina, widząc, że córki przez całą noc nie ma w domu, wiedziała, że sprawy nie mają się dobrze. Wysłała kilka osób, by jej szukały, ale wszyscy wracali, mówiąc, że po dziecku ni słuchu, ni widu.
Państwo Zhenowie na półmetku żywota mieli tylko tę jedną córkę, jakże więc mogli się nie martwić, że ją stracili. Mało co nie targnęli się na własne życie. Nie minął miesiąc, a Shiyin zaniemógł, a szanowna małżonka, pani Feng, również chorowała z rozpaczy po utracie córki i codziennie wołała do siebie lekarzy.
Kto by pomyślał, że piętnastego dnia trzeciego miesiąca mnichom, którzy w Świątyni Tykwy składali ofiary z potraw smażonych na głębokim oleju, ogień dostanie się przez nieuwagę do woka, a z woka buchną płomienie, od których zajmie się papier w oknach30.
Domy i ogrodzenia w tej okolicy budowano głównie z drewna, więc ich los był w sumie przesądzony – jedne zapalały się od drugich, aż cała ulica stanęła w ogniu. Chociaż zarówno żołnierze, jak i zwykli mieszkańcy przybyli na pomoc, ogień tak się był rozhulał, że nie było już ratunku. Pożar trwał całą noc, aż powoli sam zgasł. Nie wiadomo, ile domów spłonęło. Dom Zhena stał niestety tuż obok świątyni, jako jeden z pierwszych zamienił się zatem w stertę usmolonych dachówek. Gospodarz, jego żona i kilku domowników uszło jednak z życiem. Mógł tylko tupać nogą ze złości lub wzdychać z rozpaczy. Tyle mu zostało. Po naradzie z żoną postanowił udać się na wieś i tam zmieszać. Akurat w tym roku przyszła powódź i susza, więc plonów do zebrania nie było, a bandy rabusiów wyrastały jak grzyby po deszczu, rozkradając, co się tylko dało, ludzie żyli w strachu, mnożyły się więc pościgi i aresztowania, panował niepokój. Shiyinowi nie pozostało nic innego, jak tylko czym prędzej sprzedać gospodarstwo, i to za niewygórowaną cenę, a potem zabrać żonę wraz z kilkoma służkami do teścia.
Jego teść Feng Su pochodził z Daruzhou i chociaż sam był rolnikiem, nie powodziło mu się źle. Przyjmując tak nagłą wizytę zięcia i reszty towarzystwa, i to na dodatek w tak opłakanym stanie, Feng Su nie był zadowolony. Na szczęście Shiyin miał jeszcze trochę pieniędzy ze sprzedaży ziemi, które przekazał teściowi, aby ten w miarę możliwości postarał się o jakieś niedrogie gospodarstwo, które zabezpieczy im przyszłość. Feng Su wykorzystał jednak tylko połowę tej sumy, a resztę zachował dla siebie, nabywając zięciowi lichy kawałek pola i walącą się chałupę. Shiyin był intelektualistą, nie miał doświadczenia w prowadzeniu gospodarstwa. Z trudem przetrwał dwa lata, zdając sobie coraz bardziej sprawę, że stał się biedakiem. Feng Su za każdym razem, kiedy się z zięciem spotykał, obrzucał go utartymi frazesami; rozpowiadał też wszem wobec, jaki to zięć niezaradny: tylko się obżera, a robić to mu się nie chce, i w ogóle. Shiyin nie był zadowolony, kiedy się o tym dowiedział. Żałował swych decyzji, bał się nie mniej niż rok temu, kipiał ze złości, bez przerwy spotykały go jakieś nieszczęścia, a miał już swoje lata i z wolna odsłaniał się przed nim krajobraz zaświatów.
Pewnego dnia wyszedł na ulicę, żeby zapomnieć choć na chwilę o tym, co go trapi. Dygocząc wsparty o laskę, zobaczył nagle szalonego taoistę-furiata ze szpotawą stopą ubranego w łachmany, który nucił taką piosenkę:
Nieśmiertelnym dobrze być!
Wie to każdy doskonale,
Lecz o sławie i posadach
Żaden nie zapomni wcale.
Gdzie są dziś generałowie,
Gdzie kanclerze dawnej doby?
Wysoką trawą zarosły
Dawno zapomniane groby.
Nieśmiertelnym dobrze być!
Wie to każdy doskonale,
Lecz o srebrze ani złocie
Żaden nie zapomni wcale.
Zawsze mu wszystkiego mało,
Ciągle na niedobór psioczy,
A gdy dużo już uzbiera,
Przyjdzie czas, by zamknąć oczy.
Nieśmiertelnym dobrze być!
Wie to każdy doskonale,
Lecz o żonie urodziwej
Żaden nie zapomni wcale.
Wiernie kocha go za życia,
Gdy pod jednym żyją dachem,
Ale kiedy tylko umrze,
To odejdzie z innym gachem.
Nieśmiertelnym dobrze być!
Wie to każdy doskonale,
Lecz o synach oraz wnukach
Żaden nie zapomni wcale.
Troskliwych ojców i matek
Liczne z dawien są czeredy.
Wnuka, syna, co by kochał,
Czy kto, może, widział kiedy?
– O czym ty w ogóle ględzisz? – spytał Shiyin, unosząc głowę. – Słyszałem tylko jakieś „doskonale” i „wcale”.
– Jeśli usłyszałeś „doskonale” i „wcale”, to znaczy, że rozumiesz – zaśmiał się mnich. – Jakby nie było, to na tym świecie, co doskonale, to wcale, a co wcale, to doskonale. Jak nie wcale, to niedoskonale, a jak ma być doskonale, to koniecznie wcale. To jest moja piosenka pod tytułem Wcale doskonale.
Shiyin był człowiekiem światłym, więc gdy tylko usłyszał te słowa, od razu zrozumiał je dogłębnie.
– Czekaj, czekaj! – zaśmiał się Shiyin. – Zaraz ci wytłumaczę, co znaczy ta twoja piosenka Wcale doskonale.
– No to tłumacz, tłumacz – odparł mnich.
Shiyin powiedział tak:
Zmurszałe izby i puste
salony,
Gdzie niegdyś mieszkał niejeden uczony.
Zwiędłe
topole i chwastów zagony,
Gdzie śpiew i taniec był
dawniej ceniony.
Na zdobnych belkach pajęcze
zasłony,
W zmurszałym oknie znów jedwab zielony,
Róż
jeszcze gęsty i puder czerwony,
A skroń już kryją
niedwuznaczne szrony.
Wczoraj do grobu był człowiek
złożony,
Dzisiaj nad łóżkiem czerwone lampiony.
Złota
i srebra dziś pełne skarbony,
Jutro o strawę żebrze
wyszydzony.
A kiedy innych opłakuje zgony,
Wie, że
i jemu ten los przeznaczony.
Chociaż mu wpoją obycia
kanony,
Może zbój z niego będzie zatracony.
Choć
mąż bogaty, to los jego żony
Może ją zawieść w szemrane
rejony.
Tylko dlatego, że mu stołek mały,
W kajdanach
będzie człowiek prowadzony.
Wczoraj narzekał na dziurawy
kubrak,
Dzisiaj się skarży na strojów fasony.
Świat
jest szalony, gdy twój śpiew skończony,
To ja na scenie
wygrywam swe tony,
Obcy kraj biorąc za rodzinne strony.
To
istne androny:
Dla obcych ludzi tyra człowiek umęczony.
Klasnął w dłonie ten zwariowany i kaleki mnich, kiedy tylko to usłyszał.
– Bezbłędnie to wyjaśniłeś! – oznajmił radośnie.
– Chodźmy – rzekł Shiyin, po czym wyrwał mnichowi sakwę i zarzucił ją sobie na plecy. Do domu już nie wrócił. Lekkim krokiem ruszył z mnichem w siną dal.
Wieść o tym szybko rozeszła się po mieście. Na ulicach i w sklepach wszyscy o tym mówili. Pani Feng, gdy nowiny te do niej dotarły, tak się rozpłakała, że mało nie wyzionęła ducha. Po jej namowach ojciec zgodził się wysłać grupę ludzi, żeby go odnaleźli, ale nikt nie wiedział, gdzie szukać. Cóż mogła biedna począć, zostało jej tylko spędzić resztę życia na utrzymaniu rodziców. Na szczęście miała jeszcze przy sobie dwie dawne służące, które razem z nią dziergały różne rzeczy dniami i nocami, żeby je potem sprzedawać i chociaż w taki sposób zasilić domowy budżet. Nie było dnia, żeby Feng Su nie narzekał, iż tak się sprawy potoczyły. Ale co miał zrobić?
Pewnego dnia służąca z domu pana Zhena kupowała przędzę przed wejściem31, gdy nagle całą ulicę wypełniły donośne okrzyki. Ludzie mówili, że nowy starosta przyjechał objąć stanowisko. Schowana za drzwiami widziała tylko porządkowych, jak maszerowali parami, chwilę później dopiero zobaczyła urzędnika w czarnej czapce i szkarłatnej todze niesionego pod okazałym palankinem. Nagle zdębiała, bo jego twarz wydała jej się znajoma. Weszła jednak z powrotem do domu i nie myślała już o tym. Wieczorem, kiedy właśnie kładła się spać, usłyszała kołatanie do drzwi, a potem ludzi drących się w wniebogłosy:
– Nowy starosta każe stawić się na przesłuchanie!
Fengowi Su szczęka opadła z przerażenia, kiedy tylko to usłyszał. Kto nie wie, jakie spotkały go kłopoty, niech posłucha odpowiedzi w następnym rozdziale.
Tłumaczenie z języka chińskiego: Jarek Zawadzki
1 W oryginale huí (回), czyli 'runda'. Powieść chińska wywodzi się z gawęd opowiadanych w odcinkach. Zwyczaj nazywania rozdziałów rundami zachował się aż do początków XX wieku.
2 W antologii tekstów mityczno-filozoficznych powstałej w II w. n.e. pod redakcją Liu Ana (劉安) zatytułowanej Mistrzowie z Huainanu (淮南子 Huáinán zǐ), w rozdziale pt. Patrząc w ciemność (覽冥 Lǎn míng), przytoczono podanie o bogini Nüwa (女媧):
Dawnymi czasy zapadły się cztery rogi świata, a dziewięć kontynentów pękło, niebo nie dosięgało wszędzie, a ziemia nie podpierała wszystkiego, pożary nie gasły, powodzie nie słabły, dzikie zwierzęta pożerały poczciwych ludzi, drapieżne ptaki porywały starych i słabych, dlatego Nüwa przetopiła wielobarwne kamienie, aby załatać nimi dziurę w niebie, ułamała też nogi wielkiego żółwia i podparła nimi cztery rogi świata.
3 Zhang (丈) to chińska jednostka długości licząca ok. 3,33 m.
4 W 1754 na marginesie jednego z pierwodruków (znanego jako wersja Jiaxu (甲戌) — nazwa ta oznacza rok 1754) komentator podpisujący się pseudonimem Zhiyanzhai (脂硯齋), czyli Gabinet Karminowego Tuszu, napisał: Po przetopieniu stał się bytem rozumnym. Niesamowite, ludzie tak nie potrafią.
5 Kalpa — eon w buddyzmie, liczący sobie od stu kilkudziesięciu tysięcy do kilkunastu miliardów lat zależnie od wielkości kalpy.
6 Dharma — nauka Buddy, prawo, zjawiska.
7 Mahassatwa — osoba zaawansowana w dążeniu do stanu buddy.
8 Arhat — osoba, która osiągnęła nirwanę.
9 Gatha — wiersz zwykle czterowersowy służący w tradycji buddyjskiej wyrażeniu oświecenia osoby piszącej.
10 Ban Zhao (班昭) przejęła prace nad Kroniką Dynastii Han (漢書 Hàn shū) po śmierci swego brata Ban Gu (班固). Była też autorką pozycji zatytułowanej Przykazania kobiece (女戒 Nǚ jiè) – podręcznika dobrych manier dla dziewczyn i kobiet. Ban Zhao (班昭) uważana jest także za autorkę Tabeli stu oficjeli, urzędników i dostojników (百官公卿表 Bǎi guān gōngqīng biǎo) oraz Traktatu o astronomii (天文志 Tiānwén zhì), stanowiących odpowiednio 19. i 26. rozdział Kroniki dynastii Han (漢書 Hàn shū).
11 Tutaj opisano historię Cai Yan (蔡琰).
12 Dynastia Han (漢): 206 p.n.e.–220 n.e. Dynastia Tang (唐): 618–907 n.e.
13 Pan Anren (潘安仁), był urzędnikiem w stolicy, a jego kariera zawodowa przebiegała dość burzliwie. Raz postanowił zrezygnować z życia publicznego, później, przyjąwszy kolejną nominację, został po jakimś czasie odwołany, aby w końcu powrócić na dwór władcy, gdzie zginął w następstwie spisku. W zredagowanym przez Pei Qiego (裴啟) Lesie słów (語林 Yǔ lín) możemy znaleźć taką oto anegdotę na temat Pan Anrena(潘安仁):
Pan Anren był nadzwyczaj urodziwy. Za każdym razem, gdy jechał ulicą, stare kobiety rzucały mu owoce, aż się cały wóz zapełnił. Zhang Mengyi był nadzwyczaj szpetny. Za każdym razem, gdy jechał ulicą, małe dzieci rzucały w niego dachówkami lub kamieniami, aż się cały wóz również zapełnił.
14 Cao Zhi (曹植) był młodszym bratem cesarza Wena (文) z dynastii Cao Wei (曹魏). Podobnie jak starszy brat, Cao Zhi (曹植) wychował się na dworskich salonach. Cao Pi (曹丕), czyli cesarz Wen (文), oraz Cao Rui (曹叡) – syn Cao Piego (曹丕) – zostali kolejno wybrani na cesarzy zamiast Cao Zhi’ego (曹植). Jak wielkim rozgoryczeniem i upokorzeniem była ta sytuacja dla Cao Zhi’ego (曹植), ukazuje jedna z anegdot, jaką znajdujemy w zbiorze dykteryjek zatytułowanym Dawne opowieści na nowo przedstawione (世說新語 Shì shuō xīnyǔ) autorstwa Liu Yiqinga. Cesarz Wen kazał królowi Dong’e [Cao Zhi (曹植) był zaś królem w Dong’e (東阿) — przyp. tłum.] ułożyć wiersz w ciągu siedmiu kroków. W przeciwnym razie czekał go najwyższy wymiar kary. Jak tylko usłyszał słowa rozkazu, natychmiast taki powiedział wiersz:
Gotujemy zupę z bobu,
Sos cedzimy z niej po
chwili.
Strąki palą się pod kotłem,
A bób w kotle
rzewnie kwili.
Czemu to ze wspólnego korzenia
Do wspólnego
śpieszno nam płomienia?
Cesarz wielce się wtedy zawstydził. Ten z pozoru niewinny wierszyk o gotowaniu wywaru na sos, jest oczywiście alegoryczną aluzją do relacji między braćmi Cao (曹). Strąki i ziarna bobu pochodzą od jednego rodzica niczym bracia; jeśli jeden z braci będzie chciał zniszczyć drugiego (tak jak strąki, które płonąc, gotują bób w kotle), to obaj wtedy bracia zginą.
15 Xi Shi (西施) była urodziwą kobiet żyjąca w V w. p.n.e., która, jak wieść głosi, tak omamiła swym wdziękiem króla Fuchaia (夫差), władcę państwa Wu (吳), że zaniedbał on swoje monarsze obowiązki, co skończyło się upadkiem kraju. Sam Fuchai (夫差) popełnił wtedy samobójstwo.
16 Zhuo Wenjun (卓文君) została porwana przez skandalistę Sima Xiangru.
17 Hongniang (紅娘) to postać z opowiadania Yuan Zhena (元稹) pt. Losy życia Yingying (鶯鶯傳 Yīngyīng zhuàn). Przykład wzorowej służącej.
18 Xiaoyu (小玉) to postać z opowiadania Jiang Fanga (蔣防) pt. Losy życia Huo Xiaoyu (霍小玉傳 Huò xiǎoyù zhuàn); Xiaoyu (小玉) zabiła się na wieść o tym, że jej ukochany, który obiecał zostać z nią do końca życia, ożenił się z inną.
19 Prawdopodobnie chodzi tutaj o Kong Shangrena (孔尚任) (1648–1718), poetę i dramaturga, potomka Konfucjusza.
20 Wu Yufeng (吴玉峰) (1644–1704) — poeta qingowski. Informację o tytule zaproponowanym przez Wu Yufenga (吴玉峰) podaje Zhi Yanzhai (脂硯齋) w swoich przypisach do rękopisu Jiaxu (甲戌 ).
21 Jinling (金陵) — miasto w Chinach, obecnie Nankin (南京).
22 Gusu (姑蘇) — miasto w Chinach, obecnie Nankin (南京).
23 W powieści pt. Wędrówka na Zachód (西遊記 Xī yóu jì) autorstwa Wu Cheng’ena (吳承恩) czytamy, że Bodhistattwa Awalokiteśwara, który w chińskiej tradycji czczony jest jako kobieta o imieniu Guanyin (觀音 ), podlał(a) słodką rosą uschłe drzewo brzoskwini płaskoowocowej, przywracając je w ten sposób do życia. Spożywanie owoców tego drzewa zapewnia długowieczność.
24 W wierszu tym występuje gra słów, której nie potrafię oddać w tłumaczeniu. W języku chińskim wyraz ‘śnieg’ to xuě (雪),co brzmi podobnie do xuē (薛), a w dalszej części książki pojawi się niejaki Xue Pan (薛蟠), z którym Yinglian (英連) będzie miała do czynienia, ale nie uprzedzajmy faktów.
25 W dawnych czasach na stokach góry Mang (北邙山) grzebano dostojników i władców. Legenda głosi, że Laozi wytwarzał tam eliksir nieśmiertelności.
26 Kiedy jeden z uczniów Konfucjusza spytał mistrza, czy przechowywałby piękny nefryt w szkatułce czy może by go sprzedał, nauczyciel odpowiedział, że oczywiście sprzedałby go, tylko trzeba poczekać na dobrą cenę.
27 Zapiski z mrocznej groty (洞冥記 Dòng míng jì), których autorem był prawdopodobnie Guo Xian (郭憲), podają, że cesarz Wu (武) z dynastii Han (漢) otrzymał od wróżki nefrytową szpilkę do włosów. Kiedy za rządów jego następcy otworzono szkatułkę, w której była przechowywana, szpilka zmieniła się w jaskółkę i odleciała.
28 W stolicy na cesarskim dworze odbywał się ostatni etap egzaminów urzędniczych, które otwierały drogę kariery w najwyższych urzędach państwowych.
29 Liang (兩) — jednostka masy (tłumaczona czasem wyrazem 'tael') wynosząca wówczas ok. 37,5 g.
30 Dawniej w Chinach używano w oknach arkuszy papieru zamiast szyb.
31 Handlarze-domokrążcy częstokroć sprzedawali swe towary nie na targu czy w sklepie, ale wprost u wejścia do rezydencji ludzi dobrze sytuowanych.
Cześć, super przekład. Mam pytanie, czy jest jakiś oficjalny przekład całej książki na polski? Szukałam, ale nigdzie nie znalazłam.
OdpowiedzUsuńNie ma, próżno szukać.
UsuńDzięki za informację :)
Usuńto niesamowite!! jak cudownie znaleźć dobre przełożenie tego utworu na ojczysty język; myślałam, że się nigdy nie doczekam. czy masz w planach kontynuować to tłumaczenie? fakt, dzieło obszerne, więc nawet jeden rozdział bardzo miło zobaczyć po polsku, ale jeśli kolejne są w planach, to z wielką chęcią przeczytałabym je, gdy staną się dostępne ;>
OdpowiedzUsuńMam na razie kilkanaście rozdziałów, ale nie mam czasu, żeby je zredagować, nie mówiąc o tłumaczeniu dalszych.
Usuń