Wredna małpa – Sun Wukong (孫悟空)

Wredna małpa

na podstawie powieści Wu Cheng'ena (吳承恩)
pt. Kronika wędrówki na zachód (西遊記
Xīyóu jì)

Sun Wukong

Małpie narodzenie

Dawno temu i daleko
nad jeziorem albo rzeką
kamień wielki stał na brzegu
latem w słońcu, zimą w śniegu.

Liczne wieki trwał bez ruchu,
aż się nagle w jego brzuchu
pojawiła jakaś postać,
co nie chciała w głazie zostać.

Stwór ten rósł w kamieniu na dnie,
ile wieków nikt nie zgadnie.
Dnia pewnego podczas burzy
urósł w końcu i był duży.

Co wykluło się z kamienia,
małpą było z pochodzenia,
choć jak się okazać miało,
małpie było tylko ciało.

Jak już się wykluła z głazu,
poszła małpa w las od razu,
a w tym lesie, jak to w lesie,
echo się dookoła niesie,

więc nadstawia małpa uszu,
by usłyszeć echo w buszu.
Siada sobie gdzieś na drzewie,
czego słuchać, sama nie wie.

Wtem z oddali nagle słyszy
jakiś wrzask wśród leśnej ciszy.
Złazi z drzewa, bo ciekawa,
co też to za głośna sprawa.

Patrzy, a tu zwierz zdziczały
w błocie upaprany cały
jakąś małą małpkę goni,
co się przed nim nie obroni.

Małpka, gdzie się da ucieka,
ale przed nią płynie rzeka,
z boku góry, ostre granie–
małpka się nie wdrapie na nie.

Głośno o ratunek woła
i rozgląda się dokoła,
a tam widzi tylko zwierza,
co niechybnie ku niej zmierza.

Wtedy małpa bardzo czuła,
ta co z głazu się wykluła,
widząc, że się krzywda dzieje,
w odsiecz rusza poprzez knieje.

„Trudna rada”, myśli sobie,
„to, co mogę zrobić, zrobię.
Widząc, jak się sprawy mają,
uratuje zaraz ja ją”.

A zwierz dziki łypie okiem;
drugą małpę ma pod bokiem,
większą od tej pierwszej znacznie.
Może od tej większej zacznie.

Skręcił zwierzak dziki w prawo,
by się większą zająć sprawą,
bo tak małpę tę ocenia,
co wykluła się z kamienia.

A ta małpa, ten małpiszon,
z nóg wystrzelił jak kapiszon
i popędził w stronę brzegu,
a zwierz za nim w pełnym biegu.

Ale z rzeki, chociaż blisko,
kiepskie było kąpielisko:
zamiast plaży wzdłuż jej brzegu
klif za klifem stał w szeregu.

Małpa dobrze teren znała,
rosła przecież tu od mała
na potoku tego skraju
w tym kamieniu niczym w jaju.

Wbiegła małpa na szczyt klifu,
gdyż jej w biegach nie brak szlifu;
za nią zwierz ów dziki wpada,
bo kopyto ma nie lada,

i już małpę dopadł prawie,
i już niemal jest po sprawie,
ale przy tym małpim sprycie
łatwo uratować życie.

Małpa hop i jest na drzewie,
a zwierz dziki, gdzie jest, nie wie.
Rozpędzony mknie do przodu,
chociaż nie ma już powodu.

Małpa siedzi już na górze,
a zwierz pędzi w pyłu chmurze
i nie widzi nawet z bliska,
że się zbliża do urwiska.

Nie zatrzyma się w swym pędzie,
więc wiadomo, co z nim będzie,
bo tu klifu jest czupryna
i tu przepaść się zaczyna.

Zeskoczyła małpa z drzewa
i pod nosem sobie śpiewa.
Mała małpka klaszcze w dłonie
i wesoła mówi do niej:

„Ale sprytna małpa z ciebie.
Dziś pomogłeś mi w potrzebie,
bohaterze, jesteś boski.
Chodź,zapraszam cię do wioski”.

„Nic wielkiego, drobiazg taki.
Gdzie bohater ze mnie jaki?”.
Duża małpa powiedziała,
biegnąc dokąd biegła mała.

Król małp

W wiosce właśnie małpy stały
U podnóża wielkiej skały,
gdzie po bardzo wzniosłym stoku,
gnał wodospad miły oku.

Był tam starzec z długa brodą
nad tą przeźroczysta wodą,
wokół starca małp gromadka,
co słuchała pilnie dziadka.

„Jest wiadome w małpim rodzie,
że kto w wodospadu wodzie,
tajne przejście znaleźć zdoła,
tego królem ród obwoła”.

Wielu śmiałków próbowało,
siły jednak mieli mało.
Wszyscy którzy w toń skoczyli,
Wypływali już po chwili.

Toteż wodospadu ściana
Była wciąż niepokonana.
Widząc wtedy, co się dzieje,
Starzec stracił już nadzieję.

A tu nagle, od niechcenia,
Mówi małpa (ta z kamienia):
„Ja tam wskoczę, ja tam wskoczę,
zwiedzę sobie skały zbocze”.

Inne małpy patrzą na nią.
Słysząc te przechwałkę tanią,
mówią, że to przecież głupie,
żeby zniknąć w wody słupie.

„Patrzcie na mnie, ja potrafię,
ja na drugą stronę trafię”.
Powiedziawszy to, od razu
poszła w wodę małpa z głazu.

Przystąpiła tam do dzieła.
Ścianę wody przeniknęła,
salto jedno, drugie, trzecie
i już w innym była świecie,

i z radości klaszcze w dłonie,
bo po drugiej wody stronie,
rosły drzewa, świeże kwiaty,
były okna i komnaty.

„Ale tutaj są wypasy.
Mam mieszkanko pierwszej klasy”.
Myśli małpa i wesoło
biega sobie wszędzie wkoło.

Piękna była grota cała,
więc się małpie podobała.
Aż tu nagle, gdzieś przy ścianie,
widzi kamień niespodzianie.

Do kamienia więc podchodzi,
co się w cieniu groty chłodzi,
i przygląda mu się bacznie.
i się w głowę drapać zacznie,

bo jest napis na kamieniu,
a choć stoi cały w cieniu,
małpa go bez trudu czyta,
bo w czytaniu znakomita.

Na kamieniu takie słowa:
„Góra kwietno-owocowa.
Wodą skryta rajska grota”.
A sam napis był ze złota.

Ściana wody ustąpiła,
wodospadu sczezła siła,
więc czym prędzej małpa nasza
inny małpy zaraz sprasza.

Starzec z brodą pierwszy wchodzi,
za nim idą szybko młodzi,
by zobaczyć tę jaskinię,
w której wszelka nuda ginie.

„No, młodzieńcze”, mówi stary,
„wierz mi, że nie daję wiary.
To, co widzę, to są cuda,
A wątpiłem, że się uda”.

„E tam, dziadku, spoko głowa,
dotrzymuję zawsze słowa.
Umiem wszystko i poza tym,
jak nikt inny znam się na tym”.

I tak oto małpa owa
Wedle rzeczonego słowa
Królem wszystkich małp zastała.
Czcić ją wioska będzie cała.

Edukacja małpy

Dnia pewnego gdzieś na wiosnę
słychać krzyki małp radosne.
Tylko król posępny siedzi,
wśród bawiącej się gawiedzi.

I tak myśli: „Co ja zrobię?
Kiedy umrę, będę w grobie.
Kto się wtedy troszczył będzie
o te małpy wszystkie wszędzie?”.

Widząc króla, że się smuci,
co się z małpim duchem kłóci,
jakaś małpka wnet podbiega
i go woła jak kolega:

„Co tak siedzisz tu smutasie?
Każdy problem obejść da się!”.
„Widzisz małpo,” król odpowie,
„Kłopot wielki mam na głowie,

Jak król umrze, to nie żyje,
i królestwo jest niczyje.
A że jestem król śmiertelny,
umrę, chociaż byłbym dzielny”.

„Ja słyszałem,” małpka na to,
że jest mistrz, co za opłatą
uczy chętnie swoich gości
tajnych sztuk nieśmiertelności”.

„Gdzie on mieszka? Ja polecę,
zrobię z tego niezłą hecę”.
„Ponoć w górach gdzieś daleko,
pod chmur boskich jest opieką”.

Małpa, królem będąc, wstała
dumna z wiedzy, chociaż mała.
Otrzepała z kurzu nogę
i ruszyła zaraz w drogę.

Po miesiącu lub po roku
dotarł król do góry stoku,
w której wielki mędrzec mieszka,
gdzie nie wiedzie żadna ścieżka.

Był to mędrzec bardzo stary.
Białą brodę miał, wąs szary.
Lat tysiące żył na świecie,
bo był nieśmiertelnym, wiecie.

Przyjął małpę na nauki,
by tajemnej nalać sztuki
w małpią pustą łepetynę,
co radosną miała minę.

„Najpierw małpo jedna wredna,
zanim przejdę ci do sedna,
muszę poznać imię twoje.
Gadaj zaraz, bo cię złoję!”.

„Ja imienia nie mam wcale,”
mówi małpi król zuchwale.
Na to mędrzec w dłonie klaśnie,
bo chciał imię nadać właśnie.

Głośnym tonem mówi nisko:
„Sun ci będzie na nazwisko”.
Małpa była przeszczęśliwa,
że już wie, jak się nazywa.

Ale prócz nazwiska chciała
Imię mieć ta małpa mała.
Bo nazwisko bez imienia
to dla małpy nic nie zmienia.

„Wukong1 będzie imię twoje”,
odrzekł mędrzec, „choć się boję,
czy ci sprawię tym uciechę”.
Małpa na to: „Imię w dechę”.

Następnego dnia o świcie
szkolne się zaczęło życie,
Choć gdy doszło co do czego,
uczyć nie chciał się niczego.

To za łatwe, to za trudne,
to za fajne, to za nudne.
To się na nic mu nie przyda,
a to zgroza i ohyda.

Mędrzec słuchać nie chciał więcej,
więc ferułę chwycił w ręce
i nie mogąc znieść obrazy,
trzy wymierzył małpie razy.

Po czym poszedł gdzieś bez słowa.
Małpie prawie pękła głowa,
bo zebrała tęgie lanie,
i to tak niespodziewanie.

Kiedy noc zapadła ciemna,
letnia, miła i przyjemna,
mędrzec w swojej spał komnacie.
Dość miał małpy, którą znacie.

Ale małpa dość nie miała,
bo w zamiarach była stała,
chociaż niekoniecznie miła,
więc gdy trzecia straż wybiła2,

do komnaty weszła cicho,
niczym jakie chytre licho,
i usiadła tuż przy macie,
gdzie jej guru spał w komnacie.

„Co tu robisz, małpo jedna?”,
krzyknął mędrzec. „Aleś wredna!
Tak po nocy budzić ludzi!
Chyba ci się, łajzo, nudzi”.

„Było umówione przecież,
że po trzeciej…”, „Co ty pleciesz?”,
mistrz mu przerwał. „Weź, nie szalej!”.
Lecz małpiszon mówił dalej:

„Mistrz sam kazał, bo trzy razy
dał mi po łbie, bez urazy”.
Mędrca bardzo to zdziwiło,
i był zaskoczony miło,

że ta małpa w swym rozumie
do trzech nawet liczyć umie.
Rzekł więc mistrz, co do tej pory
Nie był naszej małpie skory:

„Mało mądrych małp na świecie,
więc cię będę uczyć, dziecię,
a po kilkuletnim trudzie
może będą z ciebie ludzie”.

Jak powiedział, tak się stało.
Król nauczył się nie mało:
siedemdziesiąt dwa zaklęcia –
pojął moc nie do pojęcia.

„Gdyś już posiadł moc tajemną,
nadszedł czas się rozstać ze mną”,
mędrzec małpie mówi w końcu,
siedząc sobie w letnim słońcu.

„Ale małpo,” mówi dalej,
„nie mów ty nikomu wcale,
żeś się uczył tu, pacanie”.
„Jak Mistrz pragnie, tak się stanie”.

Małpa tak mędrcowi rzekła
i pomknęła niczym wściekła
do królestwa swego w lesie.
Niepojętą moc ją niesie.

Małpa się zbroi

Wrócił Wukong do swej wioski,
aby żywot wieść beztroski.
A że posiadł moc magiczną,
szkolił małp swych gawiedź liczną.

Jak na króla małp przystało,
miał doradców też niemało,
którzy różnie mu radzili,
będąc przy tym bardzo mili.

Tak też dnia pewnego z rana,
małpa wielce mu oddana,
takiej rady udzieliła,
będąc przy tym bardzo miła:

„Mówią ponoć, że Król Smoczy,
co ma wielki nos i oczy,
bezmiar skarbów też posiada,
a więc taka moja rada:

trzeba iść do króla smoków
w głębi morza lub obłoków,
gdzie by nie był, i pomału
dostać się do arsenału,

bo tam broni jest najwięcej,
która dobrze leży w ręce,
a bez broni, jak bez dłoni:
Byle knypek cię pogoni”.

„Pomysł przedni,” król małp na to
potrząsł głową swą kudłatą
i oświadczył: „Tak też zrobię.
Pójdę, broń wybiorę sobie”.

No i małpa poleciała
do smoczego generała.
Wnet stanęła przed zamczyskiem
z rozdziawionym małpim pyskiem.

Wyszedł król jej na spotkanie:
„Czego tutaj chcesz, pacanie?”.
Małpa na to: „Ja po drodze
na chwileczkę tu zachodzę,

Szukam ja dla siebie broni,
co wygodnie leży w dłoni.
Wiem, że król ma skarbów wiele”.
„Dobra,” rzekł smok, „się podzielę”.

Dał mu najpierw wielkie widły,
ale małpie szybko zbrzydły:
„Chociaż dziewięć zębów mają,
przegrać muszą z wrogów zgrają.

Daj mi lepiej coś większego”.
A smok na to: „Masz, kolego,
Obusieczną halabardę.
Trzon jej długi, ostrze twarde.

Nie masz takiej drugiej w mieście.
Siedem ci tysięcy dwieście
Funtów owo cacko waży”.
Małpie radość biła z twarzy.

Machnął jednak razy kilka.
„Nie jest cięższa od motylka.
Coś większego, królu, macie
w tej królewskiej tutaj chacie?”.

Była tam i króla żona
bardzo małpą wystraszona.
Była tam i króla córka.
Weszły obie wprost z podwórka

i do króla mówią: „Królu,
próżno sobie pytasz bólu,
a tam przecież na dnie rzeki,
leży pałąk całe wieki.

Jego moce niepojęte.
Daj mu to żelastwo święte,
a zakocha się w tej dzidzie.
I niech sobie precz stąd idzie”.

„O, pokażcie! Niech zobaczę!”,
rzekła małpa chętna raczej.
Król rozłożył ręce obie:
„Nie dam rady, sam weź sobie”.

Poszli więc do skarbca lochu.
Smok rozejrzał się po trochu.
Wielka była skarbca grota.
„To, co błyszczy blaskiem złota”,

smok powiedział. Małpa skokiem
szybko była już przed smokiem.
Cacko z ziemi wydobyła.
Taka w małpie tkwiła siła.

„Ciut za długie i za grube,
jak na moją to rachubę.
Gdyby zmniejszyć jakąś siłą,
to by całkiem, całkiem było”.

Jak to małpa powiedziała,
broń się nagle stała mała.
Strasznie Wukong się ucieszył
i oglądać drąg ten spieszył.

Patrzy z lewa, patrzy z prawa,
a tu nagle rzecz ciekawa,
bo na drągu napis taki
widniał nie dla niepoznaki:

„Drąg, co złote ma obejmy,
Spełnić życzeń moc uprzejmy”.
Wziął więc Wukong drąg ów boski
i do małpiej wrócił wioski.

Kiedy dotarł już do siebie,
lecąc bo bezchmurnym niebie,
na poddanych swoich woła,
by zebrali się dokoła.

„Patrzcie,” mówi im, „spryciarze,
ja wam zaraz coś pokażę”.
Po czym chwycił drąg do ręki
i zaklęcia padły dźwięki:

„Małym stań się”, a drąg w chwilkę
zmienił się w malutka szpilkę,
co za uchem się chowała:
Taka szpilka była mała.

„Dużym stań się”, małpa rzekła,
szpilka z ucha spadła wściekła
i urosła aż pod chmury
większa niż najwyższe góry.

Strach obleciał małpie stada
i demonów wnet gromada,
przed tym drągiem czując trwogę,
Ustąpiła małpie drogę,

Niskie bijąc jej pokłony.
Wukong wielce zachwycony
dumnie drąg swój w ręku trzyma
lato, jesień to czy zima.

Małpa na urzędzie

Na niebiosach, tak się składa,
Nefrytowy Cesarz włada.
Na wysokim tronie siedzi
z cyny, cynku oraz miedzi.

Ma przestronną bardzo salę,
często więc wyprawia bale.
Na biesiadę wśród obłoków
przybył także raz król smoków

i powiedział władcy nieba,
że się małpą zająć trzeba,
bo tajemne tkwią w niej siły,
co się właśnie objawiły.

Cesarz na te słowa powie:
„Nie ma co tak stać panowie.
Pojmać zaraz mi gagatka.
Czeka już na niego klatka”.

Wenus na to, ta planeta:
„Szczytny cel, metoda nie ta.
Zamiast chwytać, lepiej będzie,
go posadzić na urzędzie.

Oszczędzimy sobie trudu,
nie kłopocząc przy tym ludu.
Boska to jest przecież postać,
godzi mu się VIP-em zostać”.

Cesarz tak więc list napisał:
Zaproszenie dla urwisa.
I wydelegował posła.
Dłoń poselska list doniosła.

Przed cesarzem sojuszniczym
zjawia się małpiszon z niczym.
„To ty jesteś ten zakała?”.
„No a kto?”,zripostowała

zaraz małpa, mówiąc przy tym,
jakim to jest znakomitym
królem małp nad wszystkie króle
dzielnym, bystrym i w ogóle.

„Brak ogłady, ale raczej
chyba dzisiaj ci wybaczę”,
mówi Cesarz Nefrytowy.
Małpa na to: „No i z głowy”.

„Zamilcz wreszcie, małpo jedna.
Daj mi w końcu przejść do sedna.
Będziesz tam, gdzie koni strzegą,
Asystentem koniuszego”.

„Nie wiem, gdzie to. Iść nie mogę”.
„Idź z Jowiszem, on zna drogę”.
„No to idę, ale fajnie!”.
Jowisz, zawiódł go pod stajnię.

Aż któregoś to wieczoru
na salonach niebios dworu
Cesarz w swojej wyniosłości
był na ucztę sprosił gości.

Zacne się zebrało grono.
Małpę również zaproszono:
wszak asystent na urzędzie
musi także bywać wszędzie.

Przyszła małpa i wesoło
Gada ze wszystkimi wkoło.
Ten jej to, ten tamto powie.
Gdy się jednak pacan dowie,

że posada koniuszego,
ta podpora jego ego,
to najniższy urząd w niebie,
mało co nie wyjdzie z siebie.

Drąg wyjęła małpa w szale
I rozniosła całą salę.
Wywróciła wszystkie stoły.
Widok był to niewesoły.

Tłukąc, robiąc jak idiota,
przez niebiańskie wyszła wrota
i na kwietno-owocową
powróciła grań na nowo.

Co z nim zrobić, Cesarz nie wie.
W strachu miota się i gniewie.
„Co za małpa!”, myśli sobie.
„Co ja pocznę, co ja zrobię?

To jest bestia niestworzona.
Muszę ubić małpiszona”.
„Nie da rady,” Wenus na to,
„Gamę zaklęć ma bogatą.

Nikt go raczej nie pokona.
Nie ubijesz małpiszona.
Wielki tytuł dać mu trzeba:
«Mędrzec Zacny i Par Nieba».

Wtedy wróci, daję słowo”.
Dano małpie godność nową,
więc do nieba powróciła
grzeczna już i całkiem miła.

Nie miał jednak nikt pewności,
że się Wukong nie zezłości
i nic złego nie uczyni,
więc pilnować miał brzoskwini.

W niebie sad był brzoskwiniowy.
Tam już małpę mieli z głowy,
gdy najadła się do syta
to zasnęła jak zabita.

Smaczne były to owoce,
gdyż magiczne miały moce.
Kto je jadł, ten mógł żyć wiecznie
W zdrowiu, szczęściu i bezpiecznie.

Ale małpa przesadziła
i obżarta jak baryła
spała sobie, gdy niebianie
szykowali ucztowanie.

Wukong jeszcze by dał radę,
lecz tym razem na biesiadę
małpy już nie zaproszono:
dość jej miało zacne grono.

Kiedy wstać mu było trzeba,
mędrzec Zacny i Par Nieba
jedno wpierw otworzył oko
i rozejrzał się szeroko.

Widząc, że impreza będzie,
bo już stoły pełne wszędzie,
a on jak ta świnia w chlewie
śpi obżarty i nic nie wie,

zerwał się na równe nogi
i porzucił sen swój błogi.
Zanim księżyc błysnął blady,
wybrał się król małp na zwiady.

Patrzy, a tu kocioł wódki,
przy nim jakieś dziwne ludki
nic nie piją, tylko stoją.
Wukong miał koncepcję swoją.

Wyrwał sobie włosów kilka
i minęła ledwie chwilka,
a ludkowie po tej chwili
we śnie wnet się pogrążyli.

„Po co mają”, myśli sobie,
„tak się trudzić? Ja to zrobię”.
Wziął się zatem do roboty,
a nie brakło mu ochoty:

twarz zrobiła się pogodna,
gdy wyczyścił kocioł do dna.
Potem raźny i wesoły
ruszył męt przewracać stoły.

Wiedział, że to nic dobrego
i jak wróżki się spostrzegą,
zrobią zaraz niezłą chryję.
Małpa tego nie przeżyje.

„Zostać tutaj to nie mogę”,
myśli sobie. „Ruszam w drogę!”.
Idzie jełop w sztok pijany,
zaliczając wszystkie ściany.

Nagle widzi jakąś chatę,
której wnętrze niebogate,
ale co tam – po kryjomu
włazi do obcego domu.

Tykwa jakaś nie tak mała
na półeczce sobie stała.
Małpa, wyciągając szyję,
patrzy, co się w środku kryje,

A tam białe lśnią pigułki,
więc ściągnęła tykwę z półki,
żeby sprawdzić jak smakują.
Smak pigułek małpę ujął.

Choć nie było ich tak mało,
ani jednej nie zostało.
A to nie był jakiś nowy
typ tabletek na ból głowy,

gdyż w tym domu, tak się składa,
mieszkał Laozi, mistrz nie lada.
Dziś, nie mówiąc nic nikomu,
wyszedł był na chwilę z domu.

Skąd mógł wiedzieć, że do czysta
małpa czas ten wykorzysta?
Nie wytwarzał mistrz dla gości
pigułek nieśmiertelności,

a tu postać małpiszona
wchodzi sobie nieproszona
i wyżera mu zapasy.
Co za małpa, co za czasy!

Ciąg dalszy być może nastąpi…


1 Wukong (悟空) – dosł. „Pustka Oświecenia” albo „Oświecenie i Pustka”.

2 W starożytnych Chinach trzecia straż przypadała około północy.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Cao Xueqin, „Sen o czerwonych pawilonach” – rozdział I

Chińska poetka Cai Yan (蔡琰)

Chińskie wierszy Miłosza problemy

Formularz kontaktowy

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *