Chińska poetka Cai Yan (蔡琰)
Cai Yan (蔡琰) – żyjąca na przełomie II i III wieku n.e. – była jedną z niewielu kobiet, którym udało się dotrzeć na szczyty dawnego parnasu chińskiego.
Jej pierwsze małżeństwo zakończyło się nieszczęśliwie śmiercią męża. Cai Yan (蔡琰) jako bezdzietna młoda wdowa wróciła do domu rodzinnego. Wkrótce koczownicze ludy północne przeprowadziły atak na ziemie chińskie, porywając przy okazji Cai Yan (蔡琰), która w efekcie porwania została wydana za mąż za jednego z wodzów plemiennych i urodziła mu dwóch synów. Cao Cao (曹操) – przywódcza wojskowy, który zdołał już wówczas zgromadzić pod swoją władzą sporą cześć północnych ziem upadającego Cesarstwa Hańskiego – postanowił jednak, że wykupi ją z niewoli, co też uczynił.
Wróciwszy do ojczyzny, Cai Yan (蔡琰) wyszła ponownie za mąż. Kiedy jej nowy mąż został skazany na śmierć, udała się do Cao Caoa[Dlaczego tak?], prosząc o darowanie kary. Cao Cao (曹操) przystał na jej prośbę, a przy okazji polecił jej spisać wszystko, co pamiętała z pozostawionych jej przez ojca ksiąg, które zaginęły podczas wojennej zawieruchy – jak podaje Kronika Trzech Królestw (三國志 Sān Guó Zhì), Cai Yan (蔡琰) pamiętała jeszcze „ponad czterysta tekstów 1.”
Pieśń gniewu i oburzenia
Swoje przeżycia wojenne i związane z nimi przemyślenia oraz towarzyszące im emocje opisała w dwóch poematach o tym samym tytule: Pieśń gniewu i oburzenia (悲憤詩 Bēifèn shī). Oba poematy mówią o wojnie, porwaniu przez ludy koczownicze i powrocie w rodzinne strony. Pierwszy z nich jest bardziej epiczny w swym charakterze, podczas gdy drugi skłania się bardziej ku lirycznemu przedstawieniu emocji związanych z traumatycznymi przeżyciami.
Pierwszy z nich (w odróżnieniu od drugiego) zaczyna się krótkim odniesieniem do ponurych wydarzeń historycznych, które wszyscy mieli jeszcze żywo w pamięci: Dong Zhuo (董卓) wkroczył na czele wojska do Luoyangu (洛陽) – ówczesnej stolicy Cesarstwa Hańskiego ― gdzie dokonał zamachu stanu, sadzając na tronie marionetkowego cesarza. w niedługi czas potem kazał spalić miasto i przenieść stolicę (wraz z całym dworem) ponad 300 km na zachód do Chang’anu (長安) – dawnej stolicy państwa. Kilku urzędników, którzy się temu sprzeciwili, Dong Zhuo (董卓) kazał stracić. Wydarzenie to stało się zarzewiem wojny domowej, która w efekcie doprowadziła do rozpadu imperium.
Dynastia
Hanów ster władzy straciła,
Dong Zhuo wywrócił porządek
natury.
Władcę chcąc zgładzić i tron uzurpować,
Ludziom
szlachetnym wygarbował skóry.
Gwałtem
Dwór przeniósł do starej stolicy.
Więżąc cesarza, rósł
w siłę zuchwały.
W kraju zastępy wojsk słusznych
i prawych
Przeciwko niemu natychmiast powstały.
Szwadrony
Donga na wschód przybywają,
Błyszczy się metal, zbroja
w słońcu mieni.
Lud na nizinach słaby jest
i kruchy.
Żołdacy z obcych krain przywiezieni 2.
Wsie
splądrowane, miasta w potrzask wzięte.
Nic nie ostoi na
drodze żołnierzy.
Ani jednego nie oszczędzą życia.
Obca
im litość. Trup na trupie leży.
U boków koni męskie wiszą głowy,
Za końmi idą w jasyr
wzięte żony.
Długa na zachód do granicy droga,
Szlak
niebezpieczny i nieodgadniony.
Jeszcze
za siebie się w dal oglądają.
Żal gardło ściska,
serce bije z trwogą.
Pojmanych dziesięć jest blisko
tysięcy,
Ale się w grupę połączyć nie mogą.
Choć
się krewniaczki wśród porwanych trafią,
Słowa ze strachu
nie zamienią wcale.
Z byle przyczyny ciemięzca się
gniewa,
Raz po raz wrzeszcząc: „Bo ci łeb rozwalę!
Wam
posmakować trzeba szabli ostrza.
Z nami się żadna żywą nie
ostanie”.
Jak się o żywot własny troszczyć
można,
Takie nieludzkie słysząc urąganie?
Raz
po raz który kijem w grzbiet przyłoży,
Wstrętu i bólu
budząc któż wie ile.
Za dnia płaczemy, wędrując bez
końca;
Co noc wzdychamy, przysiadłszy na chwilę.
Kto
pragnie śmierci, umrzeć nie podoła.
Kto pragnie życia, żyć
jak nie ma wcale.
Za jakie grzechy – o, Modre Niebiosa –
Krzywda przechyla naszych losów szale?
Wokół
pustkowie, ojczyzna daleko.
Dzikie wśród ludzi panują
zwyczaje.
Śniegu i szronu w domu co niemiara,
A wiatr północny nigdy nie ustaje.
Wiosną
i latem wiatr szaty rozwiewa,
Świszczący wicher napełnia
me uszy.
Ze łzami w oczach myślę o rodzicach.
Z rozpaczy wzdycham wielkiej i katuszy.
Gość
dnia pewnego się zjawia z daleka.
Ach, jakże jestem,
słysząc to,
szczęśliwa.
Witać go śpieszę, by o wieści
spytać,
Lecz poseł z moich ten stron nie przybywa.
Sen
mój się spełnił nieoczekiwanie,
Rodak o powrót się
mój dopomina.
Zrzucić więc jarzmo mogę swej
niewoli,
Przyjdzie
mi jednak też porzucić
syna.
Więzy
krwi mocno się w sercu splatają.
Kiedy pomyślę, że
ruszywszy w drogę,
Nigdy już więcej go w życiu nie
spotkam,
To pożegnania tego znieść nie mogę.
Syn
mnie za szyję co sił obejmuje
I pyta: „Dokąd, dokąd
jedziesz, mamo?
Wszyscy w około mówią, że
wyjeżdżasz.
Czy wrócisz kiedyś i będzie tak samo?
Zawsze
tak dobra i troskliwa byłaś,
Dzisiaj nieczuła tak jesteś
ogromnie.
Ja przecież jestem małym dzieckiem jeszcze.
Jak
możesz, mamo, tak nie myśleć o mnie?”
Na
taki widok moje serce krwawi,
Szał i bezradność ogarnia
mą postać.
Łzy lejąc gorzkie, głaszczę dziecko swoje
I ciągle nie wiem, czy wracać czy zostać.
Są
jeszcze one, wraz ze mną porwane,
Odprowadzają mnie na
pożegnanie.
Powrotu mego jakże mi zazdroszczą.
Głos
drży płaczący. Co się z nimi stanie?
Koń
się zatrzymał dlatego niepewny
I koła wozu się kręcić
przestały.
Wszyscy szlochają, widząc, co się dzieje,
Każdy
przechodzień zapłakany cały.
Jedźmy
już, jedźmy! Nić uczuć przetnijmy!
W drogę co żywo! Przed
siebie, do celu!
Trzy mil tysiące nas wkrótce podzielą.
Czy
się po latach przyjdzie spotkać wielu?
Tęsknię
do syna, wszak
go urodziłam,
Cierpienie
w piersi swej kryjąc, a jakże!
W rodzinnym domu już
nikt się nie ostał;
Ciotek, kuzynów żadnych nie mam także.
Gród
lasem zarósł, mur się w kopiec zmienił,
Cierń i bylica
w podwórzach wiekowa.
Zbielałe kości między nimi
leżą…
Nikt
nie wie czyje. Nikt ich nie pochował.
U drzwi nie słychać wcale ludzkiej mowy,
Wilk czasem ciszę
skowytem zakłóca.
Sama do swego samotnego cienia
Z całych
sił krzyczę, wypruwając płuca.
Wchodzę
na górę i w dal patrzę siną.
Duchy i dusze dawno
odleciały.
W obliczu śmierci, potrafimy tylko
Pokrzepiające
prawić komunały.
Jak
silne tchnienie znowu w piersi złapać?
I na czym żywot
swój podeprzeć kruchy?
Los człowiekowi powierzyć nowemu
I dodać sobie z całych sił otuchy.
Podłych
nabrałam na obczyźnie manier.
Więc odtrącenia niezmiernie się boję.
Ile mi
jeszcze żywota zostało,
Do końca żale będę nosić swoje.
Tłumaczenie z języka chińskiego: Jarek Zawadzki
漢季失權柄,董卓亂天常。
志欲圖篡弒,先害諸賢良。
逼迫遷舊邦,擁主以自強。
海內興義師,欲共討不祥。
卓眾來東下,金甲耀日光。
平土人脆弱,來兵皆胡羌。
獵野圍城邑,所向悉破亡。
斬截無孑遺,屍骸相撐拒。
馬邊懸男頭,馬後載婦女。
長驅西入關,迥路險且阻。
還顧邈冥冥,肝脾為爛腐。
所略有萬計,不得令屯聚。
或有骨肉俱,欲言不敢語。
失意幾微間,輒言斃降虜。
要當以亭刃,我曹不活汝。
豈復惜性命,不堪其詈罵。
或便加棰杖,毒痛參並下。
旦則號泣行,夜則悲吟坐。
欲死不能得,欲生無一可。
彼蒼者何辜,乃遭此厄禍。
邊荒與華異,人俗少義理。
處所多霜雪,胡風春夏起。
翩翩吹我衣,肅肅入我耳。
感時念父母,哀嘆無窮已。
有客從外來,聞之常歡喜。
迎問其訊息,輒復非鄉里。
邂逅徼時願,骨肉來迎己。
己得自解免,當復棄兒子。
天屬綴人心,念別無會期。
存亡永乖隔,不忍與之辭。
兒前抱我頸,問母欲何之。
人言母當去,豈復有還時。
阿母常仁惻,今何更不慈。
我尚未成人,奈何不顧思。
見此崩五內,恍惚生狂痴。
號泣手撫摩,當發復回疑。
兼有同時輩,相送告離別。
慕我獨得歸,哀叫聲摧裂。
馬為立踟躕,車為不轉轍。
觀者皆歔欷,行路亦嗚咽。
去去割情戀,遄征日遐邁。
悠悠三千里,何時復交會。
念我出腹子,胸臆為摧敗。
既至家人盡,又復無中外。
城廓為山林,庭宇生荊艾。
白骨不知誰,縱橫莫覆蓋。
出門無人聲,豺狼號且吠。
煢煢對孤景,怛咤糜肝肺。
登高遠眺望,魂神忽飛逝。
奄若壽命盡,旁人相寬大。
為復強視息,雖生何聊賴。
託命於新人,竭心自勖勵。
流離成鄙賤,常恐復捐廢。
人生幾何時,懷憂終年歲。3
1 許嘉璐 主編,《後漢書》,《二十四史全譯》,第三冊,上海,漢語大詞典出版社 2004, s. 1693–1694.
2 Dong Zhuo miał w swych szeregach wielu żołnierzy wywodzących się z plemion niechińskich, zamieszkujących północno-zachodnie rubieże cesarstwa, zob. 郭预衡 主編,《中国古代文学作品选》,第二册,上海估出版社,2004, s. 20.
3 Tamże, s. 19-20.
Komentarze
Prześlij komentarz