Pieśń o żalu nieustającym

Pieśń o żalu nieustającym

Li Bai (701–762) 

Cesarz piękności pragnął, co do szału budzi.
Długie lata panował ― na próżno się trudził.
W rodzinie Yangów właśnie dojrzała dziewczyna,
W żeńskich chowana komnatach z dala od ludzi.
Uroda oczekiwania stawia przed kobietą.
Wezwano ją na służbę u Cesarza boku.
Uśmiech, oczy spuszczone ― umiała uwodzić.
Inne nie potrafiły dotrzymać jej kroku.
Rankiem, wprawdzie wiosennym, lecz szron lśnił na trawie.
Obmyto ją dokładnie w wód gorących stawie.
Służki podpierały jej piękne, wiotkie ciało.
Wtedy raz pierwszy Cesarz spojrzał nań łaskawie.
Twarz lśni, we włosach perły różnego koloru.
Pod baldachimem ciepło każdego wieczoru.
Noc wiosną taka krótka, śpią więc do południa,
A Cesarz zaniedbuje ranne sesje Dworu.
Jest z nim w chwilach radości, przy uczcie, w podróży.
I w każdą noc wiosenną oddanie mu służy.
Konkubin w pałacu trzy tysiące bez mała,
Miłość trzech tysięcy dla jej poświęcił ciała.
Na bóstwo się stroiła dlań w złotej komnacie
Ten pijany wpadł do niej ― ach, na to czekała.
Rodzeństwo jej posady znaczne otrzymało,
Blaskiem sławy okryła się Yangów rodzina.
Toteż wszyscy rodzice, widząc, co się dzieje,
Zdanie zmieniali, pragnąc córkę mieć, nie syna.
Piętrzy się pałac Huaqing po same obłoki,
Świętą muzykę wiatry w świat niosą szeroki.
Wolne pieśni i tańce, cytr i fletów chór,
Cesarz dzień cały patrzył, a z nim patrzył Dwór.
Nagle bębny zagrzmiały, zatrzęsła się ziemia,
Urwała się melodia Tęczowych szat z piór.
Po czubki wież pałacu unosił się pył,
Cesarz na południowy umknął zachód ― żył.
Orszak czasem przystaje, wiatr w sztandary dmucha.
Mil ponad sto przed nimi oraz zawierucha;
Wojska dalej iść nie chcą ― cóż uczynić można.
Wijąc się u stóp konia, wyzionęła ducha.
Złotej spinki z żurawiem ani tej z nefrytu
Nikt nie podniesie ― w ziemi jak we włosach tkwią.
Cesarz swą twarz zasłania, wstyd mu za bezsilność.
Raz jeszcze spojrzał, a łzy zmieszały się z krwią.
Żółty się pył unosi, wiatr samotny jęczy,
Krętą ścieżką wśród chmur idą ku przełęczy.
Na szlakach góry Emei niewielu podróżnych.
Już zmierzcha i sztandary straciły blask tęczy.
Góry jak szmaragd ― woda w potoku zielona.
Cesarz zmartwiony; zda się, że za moment skona.
Rani mu serce piękny nad obozem księżyc.
Noc. Deszcz. Wtem dzwonek słyszy ― to wiatr, to nie ona.
Drżą niebiosa i ziemia, wraca rydwan smoczy,
Koń się zawahał ― miejsca tego nie przekroczy.
Tylko błoto. W Maweipo nie ma już klejnotu.
Bezludna otchłań śmierci kole prosto w oczy.
Cesarz i ministrowie rzewne leją łzy,
Ku miejskiej patrzą bramie i zgodnie wracają.
Wewnątrz stolicy jednak nic się nie zmieniło,
Hibiskusy się stroją, wierzby tańczą miło.
Hibiskus jak jej lica, wierzby niczym brwi.
Jakże tu nie uronić łzy, co w oku tkwi?
Wiosną na wietrze kwitną brzoskwinie i śliwy.
Jesienią liście paulowni strąca deszcz złośliwy.
Pałace już pokryła traw jesiennych mata,
Żółtych liści na schodach nikt już nie zamiata.
Artystom z Ogrodu Grusz posiwiały włosy,
A służkom i eunuchom szybko lecą lata.
W noc świetliki po zamku fruwają; on myśli.
Knot się w lampie wypalił ― nie przychodzi spanie.
Powoli bębny noce odmierzają długie.
Błyszczy się Droga Mleczna. Kiedyż ten świt wstanie?
Już dachówki pałacu pokrył szron kwiecisty.
Zimno pod kołdrą. Z kimże dzisiaj dzielić łoże?
Rok mija jak się żywi z umarłą rozstali,
Lecz duch jej jakoś we śnie powrócić nie może.
Z Linqiongu do stolicy przybył w odwiedziny
Mędrzec, co duchy wołał z umarłych krainy.
Widząc, że myśli smutne cesarzem szargały,
Kazano taoiście świat przeszukać cały.
Jak błyskawica przez mgły się przedarł i chmury,
Zwiedził ziemie szerokie i niebios lazury.
W nefrytowych był wioskach i u żółtych źródeł.
Na dole jej nie spotkał, nie znalazł u góry.
Słyszał, że z morza wierchy wyrastają święte
Gdzieś na pustkowiu, wiecznie parą owionięte;
Cudne się wznoszą wieże pośród barwnych chmur.
Łagodni nieśmiertelni wśród tych żyją gór.
Mieszka tam Taizhen, której skóra jak śnieg biała,
Lica kwiatom podobne ― całkiem tak jak ONA.
Przed złotym staje zamkiem, do wrót boskich puka,
Służkom mówi, że pani tego domu szuka.
Cesarskiego posłańca skoro usłyszała,
Ze snu pod baldachimem zbudziła się nagle.
Precz z poduszką! Gdzie suknia? ― myśli rozbiegane.
Z wolna baldachimu odsunęła firanę.
Na pół śpiąca, czapka kwiecista na bakier;
Schodząc do gościa, włosy ma nieuczesane.
Unoszone na wietrze jej święte rękawy
W rytmie Tęczowych szat z piór znowu tańczą już.
Z oczu jak klejnot pięknych drobne płyną łzy,
Niczym deszcz wiosenny, co kapie z kwiecia grusz.
Kryjąc wzruszenie wdzięczna jest za odwiedziny.
Od rozłąki nie miała wszak o nim nowiny.
Tam na Dworze już miłość i czułość wygasły,
Tu w pałacu penglaiskim długie są godziny.
By na świat ludzi spojrzeć, odwraca swe lica.
Pył i mgły widzi tylko. Ach, gdzież jest stolica?
Spinkę posłowi wręcza i złotą szkatułkę,
Dane jej w dowód, że się Cesarz nią zachwycał.
„Szkatułki jedno skrzydło, spinki jedno ramię
Dla siebie na pamiątkę, pozwól, że ułamię.
Jeśli Pan mój ma serce jak złoto wytrwałe,
Spotkamy się na ziemi, albo w niebios bramie”.
W chwili rozstania jeszcze posłańcowi każe
Słowa przysięgi przesłać Cesarzowi w darze,
Dwóm sercom tylko znanej, w pewną noc lipcową
Szeptem wymówionej, kiedy wszyscy spali.
„Na niebie niczym ptaki zawsze razem w parze,
Na ziemi jak gałęzie posplatanych pnączy.”
Stare niebo i ziemia pradawna przeminą,
Ale żal ten jest wieczny ― nigdy się nie kończy.

Pieśń o żalu nieustającym
https://medium.com/@cuicuiwang/f51a64085983

W roku 755 wybuchła rebelia An Lushana, która chociaż nie doprowadziła do upadku państwowości tangowskiej, to w wyniku tegoż rokoszu kraj został osłabiony na tyle, że cesarz musiał uchodzić ze stolicy wraz ze swoim dworem. An Lushan, zanim wszczął rokosz, był protegowanym ulubionej konkubiny cesarza Xuanzonga zwanej Yang Guifei. Z braku innych winowajców zaistniałego kryzysu i wojny domowej, o wywołanie rebelii oskarżono właśnie panią Yang, której wina polegać miała na tym, że jej kuzyn wdał się w zatarg z An Lushanem, co doprowadziło An Lushana do chwycenia za broń. W efekcie tych oskarżeń Yang Guifei została skazana na śmierć i uduszona. Bai Juyi opowiada właśnie tę tragiczną historię, usiłując nadać jej możliwość happy-endu  

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Cao Xueqin, „Sen o czerwonych pawilonach” – rozdział I

Chińska poetka Cai Yan (蔡琰)

Chińskie wierszy Miłosza problemy

Formularz kontaktowy

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *